Mój fanpage ♫

https://www.facebook.com/amoursucrette - jeśli ktoś chce być na bieżąco w sprawie nowych rozdziałów. Zapraszam ♥

niedziela, 31 maja 2015

Rozdział LXXXVI

     
 Po kilku minutach ciszy usłyszałam ciche kroki dochodzące z korytarza i zbliżające się niebezpiecznie w stronę pokoju Rozalii. Zakryłam twarz poduszką i nadal leżałam na łóżku w bezruchu jakby to miało uchronić mnie przed zauważeniem.
- Tu jest - usłyszałam cichy chichot białowłosej dochodzący z korytarza i zaraz potem drzwi skrzypnęły przeciągle. Ktoś wszedł powoli i ostrożnie do pokoju. Aż wstrzymałam oddech kiedy zaczęli skradać się w moją stronę. Po chwili materac nieznacznie się zapadł co świadczyło o tym, że ktoś usiadł obok mnie.
- Żyjesz? - spytała Roza szturchając mnie w żebra i ściągając poduszkę z głowy, którą odrzuciła w kąt pokoju. Odgarnęłam włosy z twarzy i spojrzałam w przyjazne, dwukolorowe oczy które patrzyły we mnie w napięciu i oczekiwaniu.
- Witaj, Jessico - uśmiechnął się czule.
- Cześć Lys - odpowiedziałam powoli podnosząc się do pozycji siedzącej. Nie wiem czemu ale pod wpływem jego spojrzenia czułam, jakbym zaraz miała się skurczyć w sobie ze wstydu. Chciałam tylko żeby nie zaczął mówić na temat niedawnych wydarzeń.
- Wiecie co, skoczę po coś do picia - powiedziała Roza mrugając do mnie porozumiewawczo i już jej nie było. Kiedy tylko drzwi zamknęły się za nią westchnęłam ciężko.
- Jessico, czy wszystko w porządku? - spytał białowłosy przyglądając mi się uważnie - Jesteś bardzo blada.
- To ze zmęczenia - potarłam dłońmi swoją twarz, żeby w miarę możliwości powrócić do stanu używalności.
- Spokojnie Jessie - szepnął i spojrzał na mnie z troską a ja poczułam jak pod wpływem jego spojrzenia po moim ciele rozlewa się fala ciepła. Po chwili jego dłoń znalazła się na mojej i wtedy dopiero dotarło do mnie że mogę przy nim czuć się bezpieczna. Starałam się uśmiechnąć, ale chyba nie wyszło mi to za bardzo.
- Lysander ja.. - głos uwiązł mi w gardle kiedy pod powiekami nieubłaganie zaczęły znów zbierać się łzy. Białowłosy nic nie odpowiedział, tylko objął mnie delikatnie. Szybko otarłam spływające łzy, nie chciałam nikomu pokazywać jak słaba jestem i jak bardzo bolą mnie ostatnie wydarzenia. 
Po krótkiej chwili Lysander odsunął mnie delikatnie od siebie i popatrzył głęboko w moje oczy. 
- Ten.. - mruknął coś niezrozumiale pod nosem - ..zapłaci słono za to co zrobił - uśmiechnął się do mnie pocieszająco, a ja o dziwo naprawdę lepiej się poczułam. Kiedy już trochę się uspokoiłam do pokoju weszła Rozalia niosąc trzy wysokie szklanki wypełnione po brzegi sokiem owocowym.
- Hej, przepraszam że tak długo - uśmiechnęła się do mnie promiennie i postawiła napoje na swoim stoliku nocnym.
- Nic się nie stało - odparłam sarkastycznie, ale z uśmiechem na co moja przyjaciółka uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
Mimowolnie przysunęłam się bliżej białowłosego. Nie wiem dlaczego, ale czułam się przy nim wyjątkowo bezpiecznie. 
Posiedzieliśmy u Rozalii jeszcze pół godziny, po czym postanowiłam wrócić do domu. Nie chciałam teraz zbytnio martwić ciotki, już i tak bardzo wyrzucała sobie z powodu niedawnej sytuacji. Dlatego wstałam z łóżka i podziękowałam białowłosej za to, że mnie wysłuchała po czym zaczęłam zbierać się do wyjścia.
- Odprowadzę cię - zaproponował Lysander, kiedy wiązałam sznurówki w trampkach.
- Och, Lys to świetny pomysł - uśmiechnęła się Rozalia i rzuciła mi porozumiewawcze spojrzenie. Westchnęłam ciężko i odwzajemniłam uśmiech.
- Jasne, czemu nie - rzuciłam lekko i razem z białowłosym wyszliśmy na zewnątrz. Od razu uderzyła nas wszechogarniająca biel i mroźne powietrze. Odwróciłam się jeszcze i pomachałam przyjaciółce na pożegnanie po czym ruszyłam razem z Lysem w stronę parku. 
Słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, mimo że nie było jeszcze tak późnej godziny. Ale czemu tu się dziwić? Zima zagościła u nas w pełni. Szliśmy powoli przez park, mijając rozchichotane dzieci lepiące bałwany i rzucające śnieżkami gdzie popadnie. Wesołe krzyki i śmiechy rozbrzmiewały dookoła nas. Miałam wrażenie, że powracam do dziecięcych lat, kiedy jeszcze nie znałam żadnego Dake'a, nie musiałam martwić się o przyszłość, a ciepła szarlotka wraz ze szklanką mleka na stole w kuchni to była codzienność. Przez chwilę sama poczułam się jak sześciolatka. Mimowolnie sama uśmiechnęłam się na ten wesoły widok.
- O czym myślisz? - z zamyślenia wyrwał mnie białowłosy, który pewnie od dłuższego czasu musiał przyglądać mi się z zaciekawieniem. Poczułam jak moje policzki robią się szkarłatne.
- Przypomniały mi się dawne czasy - uciekłam wzrokiem w bok.
Lysander uśmiechnął się w zamyśleniu i po chwili dodał:
- Musiałaś mieć szczęśliwą przeszłość - powiedział z uśmiechem, ale w jego głosie można było usłyszeć nutę smutku. Spojrzałam na niego pytająco.
- Lysander? - spytałam, próbując wyrwać go z zamyślenia - Opowiedz mi o swoim dzieciństwie - poprosiłam.
Lys westchnął ciężko i zastanowił się przez chwilę.
- Wiesz, ja na pewno nie miałem takiego dzieciństwa jak ty. Wychowałem się w wielkim, bogatym domu wśród służby i nianiek. Moich rodziców ledwo znałem - zaczął.
- A gdzie teraz są? - spytałam cicho, zaskoczona melancholijnym spojrzeniem białowłosego. Zdałam sobie sprawę, że po raz pierwszy opowiada mi o swojej przeszłości.
- Zginęli w katastrofie lotniczej kiedy miałem dziewięć lat - powiedział, a mi wyrwało się ciche westchnienie, które natychmiast stłumiłam w sobie, by nie przerywać potoku słów białowłosego, jakby bojąc się, że nie będzie chciał kontynuować opowieści - Lecieli w jakąś delegację do Paryża, kiedy pilot stracił kontrolę nad sterem. Zresztą, sam nie wiem jak to było dokładnie, nie obchodziły mnie szczegóły. Nie rozpaczałem po ich stracie aż tak bardzo. I tak ich nie znałem za dobrze, nawet z wyglądu. Starali się przyjeżdżać do domu na święta, ale to też nie zawsze im się udawało. W pewnym sensie ich rozumiem - uniósł kąciki ust w lekkim uśmiechu - Sam nie lubiłem przebywać w tym zimnym domu. Po ich śmierci życie dla mnie toczyło się dalej. Zostałem panem tego wielkiego dworu zaledwie rok później, nawet nie czekali do moich dziesiątych urodzin. Spadła na mnie masa obowiązków i zadań, co chyba było normalne.
- A Leo? Przecież on jest starszy, nie powinien przejąć domu? - spytałam, kiedy białowłosy wpadł w lekkie zamyślenie.
- Leo go nie chciał. Miał wtedy czternaście lat i marzenia związane ze swoją własną firmą projektancką. Nie zgadzał się na sprzedaż dworu, dlatego dał go mnie. Lata mijały powoli, a ja spędzałem życie pomiędzy szkołą a domem. Nie miałem nikogo, bo nikogo nie potrzebowałem. W każdym razie, tak mi się zdawało. W dniu moich jedenastych urodzin w drodze do domu spotkałem Kastiela. Zapytał wtedy, dlaczego wyglądam jakbym nie miał w sobie życia. Wtedy po raz pierwszy zamieniłem więcej niż kilka zdań z innym człowiekiem, poza służbą w domu. I w sumie tak się zaczęła nasza przyjaźń. Kiedy przeniosłem się do liceum, musiałem też zmienić miejsce zamieszkania, dlatego wyjechałem.
- A co się teraz dzieje z tym domem? - spytałam zszokowana jego opowieścią.
- Teraz mieszka w nim służba w zamian za obietnicę dbania o ten stary budynek - zakończył swoją opowieść, a ja dopiero teraz spostrzegłam że jesteśmy pod moim domem.
- Może wejdziesz? - zaproponowałam, kiedy stanęliśmy obok schodów.
- Z miłą chęcią - odparł z uśmiechem.
Kiedy tylko przekroczyłam próg mieszkania moje nozdrza uderzył przyjemny zapach sobotniego obiadu - pieczonego kurczaka. Zamknęłam drzwi za białowłosym i szybko ściągnęłam swoje wytarte trampki po czym rzucając je w kąt, krzyknęłam "jestem!" i zaprosiłam białowłosego do swojego pokoju. Zanim ruszyłam za Lysandrem, poprosiłam ciocię o dwie herbaty. Szybko wbiegłam po schodach i zamknęłam za sobą drzwi do pokoju.
- To pierwszy raz, kiedy powiedziałeś coś o sobie - starałam się uśmiechnąć do zamyślonego Lysa, który najwyraźniej dalej siedział w swoim świecie niezbyt kolorowej przeszłości.
- Nie lubię opowiadać o sobie - spojrzał na mnie z uśmiechem i usiadł na krześle obok biurka.
- W ogóle nie lubisz za dużo mówić - westchnęłam i opadłam na łóżko.
- Wolę słuchać, niż niepotrzebnie zanudzać innych.
- Wcale mnie nie zanudziłeś - zaprzeczyłam szybko - Myślałam, że takie historie zdarzają się tylko w filmach.
- To życie Jessico. Tu wszystko może się zdażyć - powiedział tajemniczo i właśnie w tym momencie usłyszeliśmy ciche pukanie do pokoju, po czym drzwi powoli otworzyły się i do środka weszła ciocia niosąc dwie, parujące herbaty. Podeszłam do niej szybko, żeby wziąć gorące kubki, które parzyły jej ręce.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się i odłożyłam je na stolik nocny stojący obok Lysandra.
- Jak macie ochotę na coś jeszcze, to śmiało wołać - spojrzała z uśmiechem na białowłosego, który wziął swoją herbatę do ręki próbując ją ostudzić i mrugnęła do mnie porozumiewawczo. Przewróciłam oczami i zamknęłam za nią drzwi.
- Masz bardzo miłą ciotkę - uśmiechnął się kiedy usiadłam z powrotem na swoim miejscu.
- Wiem o tym - odwzajemniłam uśmiech i spojrzałam przez okno. Podkuliłam nogi pod siebie opierając się o ścianę i patrzyłam, jak Lysander próbuje poradzić sobie z gorącym napojem. W końcu zrezygnował i z westchnieniem odłożył kubek na swoje miejsce odwracając się w moją stronę.
***
       Patrzyłem na jej zielone oczy, cały czas czując że czegoś w nich brakuje. Kiedyś patrzyły dokoła wesoło, z nutką ciekawości i figlarnej zadziorności. Miały kolor pierwszej wiosennej trawy o poranku, którą muskają delikatnie promienie wschodzącego słońca, odbijające się od pojedynczych kropli rosy. Teraz były przygaszone, spoglądały na świat nieufnie i z przestrachem. 
Jessice coś odebrano. 
Odebrano jej radość życia. 
A teraz ktoś musi to naprawić.
- Halo, ziemia do Lysandra - Jessica próbowała wyrwać mnie z zamyślenia machając ręką przed oczami.
- Przepraszam - zmieszałem się i spojrzałem w okno. Słońce niubłagalnie chyliło się ku zachodowi, co świadczyło o tym, że niedługo będę musiał wrócić z powrotem do swojego życia w domu na Lost Street.
- Nic nie szkodzi - uśmiechnęła się, ale to nie był ten sam uśmiech co przedtem. Wszystkie jej gesty, ruchy, a nawet spojrzenie - wszystko było inne.
Czułem, że nie mogę tak po prostu siedzieć naprzeciwko niej i patrzeć jak męczy się z tym wszystkim sama.
Jessico, chciałbym zrobić coś, żebyś odzyskała dawną iskrę w spojrzeniu.
- Lys, dziękuję, że tyle dla mnie robisz - wzięła kubek w dłonie i starała się je rozgrzać. Zawsze miała zimne dłonie, co tłumaczyła słabym krążeniem.
Westchnąłem ciężko i podniosłem się z miejsca. Już nie mogłem dłużej tego znosić. Wiem, powinienem poczekać na jej ruch, ale emocje już dawno zaczęły wymykać spod mojej kontroli. Usiadłem obok delikatnie, jakby bojąc się jej reakcji i odwróciłem głowę w stronę szmaragdowego spojrzenia. Nie wiem dlaczego tak zareagowałem na jej cierpienie. Powinienem stać obok i pozwolić jej wypłakać się na ramieniu najbliższej osoby, którą nie byłem ja. Wiele razy opowiadała o Kentinie, kiedy ten wyjechał do szkoły wojskowej. A mówiła o nim zawsze przyjaźnie i z czułością. Czy to właśnie dlatego czułem to, co ludzie nazywają zazdrość? To, że jest dla mnie ważna wiedziałem od dawna. Ale czy ja byłbym dla niej kimś odpowiednim? Nie mogłem dłużej znieść niepewności. Tyle potrafiłem wytrzymać, przez osiem lat tłumiłem w sobie wiele, przez co zatraciłem samego siebie. Zapomniałem uczuć, zapomniałem ludzkich odruchów. Nie potrafiłem nawet dobrze być sobą. Moją przyjaciółką była obojętność. Nie wiem, jak ta dziewczyna to zrobiła, ale udało jej się na nowo mnie obudzić. Wreszcie poczułem. Poczułem wszystko.
***
       Usiadł obok i spojrzał mi głęboko w oczy. Pomarańczowe promienie zachodzącego słońca oświetlały delikatną poświatą kosmyki jego włosów. Serce zabiło mi szybko, powoli traciłam kontakt z rzeczywistością. Zażenowana opuściłam wzrok. Czułam jak policzki zaczynają robić się czerwone pod wpływem jego spojrzenia. Po dłuższej chwili w bezruchu postanowiłam raz jeszcze spojrzeć na niego, spróbować odczytać myśli z wyrazu twarzy. Ale ledwo podniosłam głowę, Lysander chwycił moją twarz w swoje ciepłe dłonie i delikatnie dotknął ustami moich ust. Przyjemne ciepło rozlało się po całym moim ciele, w głowie zaczęło mi się kręcić. Po krótkiej chwili białowłosy zaczął łapczywiej całować moje usta. Żarliwie oddawałam pocałunki, czułam jak serce wali w mojej klatce piersiowej. To było tak przyjemne, że na moment zatraciłam rzeczywistość.
Nagle odsunął się ode mnie i spojrzał raz jeszcze w moje oczy, po czym uniósł lekko kąciki ust i powiedział coś, na co moje serce zaśpiewało.
- Kocham cię, Jessico... 


--------------------------------------------------------------
Przepraszam, że tak długo nie dodawałam kolejnych części. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że pracowałam długo nad tym rozdziałem i spędzałam przy nim każdą wolną chwilkę :) Mam nadzieję, że Wam się spodoba, pewnie wielu czekało na ten moment ♥ Pozdrawiam gorąco wszystkich, których jeszcze nie zanudziłam i wchodzą wytrwale na mojego bloga ;*


czwartek, 28 maja 2015

Rozdział LXXXV

      Szybko wbiegłam po stromych schodach na górę do Rozalii. Od razu można było się domyślić, które ze drzwi prowadzą do jej pokoju, ponieważ tylko jedne były w kolorze lekkiego fioletu z białymi zdobieniami. Uśmiechnęłam się pod nosem i zapukałam cicho.
- Proszę - ze środka zabrzmiał wesoły głos białowłosej i jak na komendę powoli weszłam do środka. Moja przyjaciółka siedziała na białym, puchowym dywanie kreśląc coś zawzięcie w swoim dużym notatniku, a dokoła niej walały się pisaki i zużyte kartki z bloku. Kiedy zamknęłam drzwi podniosła głowę i z uśmiechem wstała z podłogi.
- Cześć Jess - przywitała mnie ciepło - Właśnie miałam do ciebie iść, no ale widzisz - wskazała ruchem głowy na podłogę i spojrzała na mnie przepraszająco.
- Nic nie szkodzi - odwzajemniłam uśmiech i usiadłam na skraju wielkiego łóżka Rozalii. Przyjaciółka szybko sprzątnęła rzeczy z podłogi i usiadła obok mnie.
- Widzę, że nieźle się trzymasz - uśmiechnęła się pocieszająco.
- Niby tak, ale wiesz jak mi ciężko, wszyscy patrzą na mnie ze współczuciem i we wszystkim chcą pomagać, jakbym była kaleką - westchnęłam ciężko na wspomnienie Armina, który rwał się, żeby ponieść moją torbę do samochodu i ciotki która o wszystko wypytuje.
- Wyobrażam to sobie - pokiwała głową ze zrozumieniem - Ale sama jak się czujesz?
- Jeszcze mięśnie mnie trochę bolą, ale jest już lepiej - spojrzałam w okno wychodzące na pobliskie drzewa rosnące w parku.
- Silna jesteś dziewczyno, niektórzy nie mogliby się po czymś takim pozbierać.. - urwała w połowie zdania gdy nagle usłyszałyśmy głośny stuk. Z przerażenia aż podskoczyłam na łóżku.
- Co to było? - spojrzałam na białowłosą, a następnie z powrotem w stronę okna.
Rozalia podniosła się bez słowa i wyglądnęła ostrożnie przez okno, a po niedługiej chwili na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- To twój Romeo - zachichotała i pokazała ręką bym podeszła bliżej. Nieufnie wstałam z łóżka i popatrzyłam w dół. A tam, na środku ulicy zauważyłam czerwoną czuprynę i figlarny uśmiech, a w dłoniach dość sporą kulkę ze śniegu. Otworzyłam okno na oścież i natychmiast poczułam mroźny powiew wiatru. Zadrżałam.
- Co ty tu robisz? - spytałam obejmując się ramionami.
- To jest napad - odparł wzruszając ramionami. Białowłosa podeszła do okna.
- Czemu nie wejdziesz? - krzyknęła do Kastiela ze zdziwieniem.
- A bo wolę was postraszyć - uśmiechnął się niewinnie.
- Idiota - mruknęłam, zamykając okno. Poprawiłam firankę i usiadłam z powrotem na miejsce w którym wcześniej siedziałam. Rozalia przewróciła oczami i również usiadła.
- Jak dzieci - westchnęła ciężko.
Po chwili ponownie usłyszałyśmy huk a na oknie pojawiła się biała plama sunąca powoli w dół.
- Nie zwracaj na to uwagi - mruknęłam do Rozy.
- Spoko, przecież mówimy o Kastielu - zachichotała pod nosem a po chwili spoważniała i przyjrzała mi się uważnie - A jednak widzę, że coś cię gryzie. Jeżeli nadal myślisz o tym co się stało.. - wstała i przytuliła mnie mocno. 
- Dziękuję Rozalio - szepnęłam odwzajemniając uścisk, a po moich policzkach popłynęły łzy na wspomnienie nieprzyjemnego dotyku Dake'a na moich plecach i obrzydliwego oddechu przesiąkniętego alkoholem. Trwałyśmy tak przez chwilę a świadomość bliskości mojej przyjaciółki dodawała mi sporej otuchy. Byłam jej wdzięczna za każdą pomoc.
- No już, spokojnie - podała mi chusteczki i zamyśliła się na moment podczas gdy ja ocierałam nieustannie płynące łzy - Wiem kto cię pocieszy - uśmiechnęła się tajemniczo wyciągając telefon.
- Kogo masz na myśli? Przecież nikogo tutaj nie trzeba - mruknęłam wyrzucając zużytą chusteczkę do kosza. Poza tym nie miałam ochoty widzieć dzisiaj już nikogo.
- Jak to? Przecież brakuje najbliższej ci osoby - szybko napisała do kogoś i schowała telefon z powrotem do tylnej kieszeni spodni.
- Przecież Eric jest już w domu rodziców - palnęłam bezmyślnie.
- A oprócz niego? Komu tak bardzo ufasz? Kto zawsze cię pociesza? Komu na tobie zależy tak bardzo, że potrafi rzucić wszystko byle tylko móc być przy tobie? - zachichotała tajemniczo i podniosła się z miejsca.
Zamyśliłam się na moment ale nie mogłam wyobrazić sobie kogo może mieć na myśli białowłosa. Siedziałam tak przez moment podczas gdy Roza stała przy oknie przyglądając się uważnie ulicy z szerokim uśmiechem na ustach. Po paru minutach uśmiechnęła się jeszcze szerzej i odwróciła się w moją stronę.
- Już tu idzie - szepnęła podekscytowana.
Zmarszczyłam brwi i wstałam z miejsca. Ostrożnie podeszłam do okna i wyglądnęłam delikatnie na ulicę.
- No nie mów mi, że... - odparłam cicho, śledząc uważnie sylwetkę chłopaka, który powoli zbliżał się do domu białowłosej.
- Właśnie tak - klasnęła w dłonie i starannie unikając mojego morderczego spojrzenia wyszła z pokoju by przywitać przybyłego gościa. Westchnęłam ciężko i opadłam na łóżko białowłosej. Zamknęłam oczy i z całej siły starałam się nie myśleć o niedawnej sytuacji, choć pod powiekami nie ubłagalnie gromadziły się łzy.

środa, 27 maja 2015

Rozdział LXXXIV

     Następnego dnia po spakowaniu swoich rzeczy, a nie było ich za wiele, dostałam w końcu wypis i razem z ciocią wróciłam do domu. Z wielką ulgą odłożyłam swoją torbę w kąt pokoju i dosłownie rzuciłam się na starannie pościelone łóżko. Z rozkoszą zatopiłam palce w swojej miękkiej pościeli zamykając oczy. Niestety błogi spokój nie trwał zbyt długo. Właśnie w tym momencie usłyszałam dźwięk swojego telefonu dobiegający gdzieś z wnętrza torby. Westchnęłam ciężko i podniosłam się powoli. Wyciągnęłam telefon i już miałam odebrać, ale niestety muzyka ustała. Przewróciłam oczami i spojrzałam na wyświetlacz. 
Kastiel.
Oddzwoniłam. Na szczęście nie musiałam długo czekać, odebrał od razu.
- Siemka mała - powiedział, przeciągając sylaby. Przed oczami od razu pojawił mi się jego złośliwy uśmieszek.
- Nie jestem mała - mruknęłam. Nienawidzę jak ktoś mnie tak nazywa.
- Widzę, że poczucie humoru wróciło - prychnął z sarkazmem.
Westchnęłam ciężko i usiadłam na łóżku.
- Masz jakiś konkretny powód dla którego dzwonisz, czy tak po prostu się stęskniłeś? - uniosłam brwi, a na mojej twarzy pojawił się nikły uśmiech zwycięstwa. Dobrze wiedziałam, że Kas nie ma żadnego powodu.
W słuchawce przez chwilę panowała cisza. 
- No kurwa, człowiek dzwoni a ta ma jeszcze pretensje - westchnął ciężko, a ja parsknęłam śmiechem - Chciałem tylko wiedzieć jak się trzymasz.
Po plecach przeszedł mi nieprzyjemny dreszcz na wspomnienie tamtych chwil. 
- Chyba dobrze - odparłam poprawiając sobie poduszkę, by zająć czymś dygoczące ręce.
Chwilę jeszcze pogadaliśmy. Czerwonowłosy przeprosił mnie za nieobecność w szpitalu. No cóż, "przepraszam" raczej nie występuje w jego słowniku, ale "nie mogłem cie odwiedzić" i tak zaliczam do przeprosin. 
Dowiedziałam się także, że na razie nie mam się czym martwić, ponieważ Dake został złapany i obecnie przebywa na komisariacie. Jest przesłuchiwany. Ja też mam się tam jutro stawić.
Kiedy tylko usłyszałam informację o moim prześladowcy, z serca dosłownie spadł mi kamień. 
Po zakończonej rozmowie z czerwonowłosym postanowiłam odwiedzić Rozalię. Nie mogła przyjść do szpitala z powodu jej wyjazdu do babci, ale teraz powinna już być w domu. Jeszcze przed wyjściem powiadomiłam o tym ciotkę, która na wzmiankę o wyjściu oczywiście musiała obrzucić mnie pytaniami gdzie, po co i do kogo, a na koniec wydusić ze mnie obietnicę ciągłego bycia pod telefonem. Z uśmiechem odpowiedziałam na wszystko i zapinając kurtkę wyszłam na zewnątrz.
Na szczęście dzisiejsza pogoda wyjątkowo dopisywała. Mimowolnie uśmiechnęłam się wystawiając twarz do słońca. Na niebie nie widniała ani jedna chmurka. Założyłam słuchawki na uszy i szłam powolnym krokiem w stronę domu białowłosej. Wciągałam powietrze pełną piersią i czułam, że teraz wszystko będzie dobrze. Biały puch dookoła aż raził w oczy, ale mi to nie przeszkadzało. Stawiałam leniwie krok za krokiem, podświadomie czując, że reszta roku szkolnego obejdzie się bez niemiłych niespodzianek. 
Po kilku minutach w końcu zobaczyłam ciemnofioletowy dach wielkiego domu Rozalii. Weszłam po stromych schodach i delikatnie zadzwoniłam na dzwonek. Po krótkiej chwili w drzwiach stanęła szczupła kobieta o półdługich białych włosach i ciepłych oczach koloru wzburzonego morza. Przywitała mnie z miłym uśmiechem na twarzy.
- Dzień dobry, jestem koleżanką Rozalii. Zastałam ją może? - spytałam majmilej jak umiałam.
Kobieta zmarszczyła brwi w zamyśleniu i po krótkiej chwili odparła z wachaniem:
- Chyba jeszcze jest, ale z tego co wiem, wybierała się do ciebie - uśmiechnęła się i ruchem ręki zaprosiła mnie do środka. Westchnęłam z ulgą w duchu i powoli skierowałam kroki w stronę wielkich, białych schodów prowadzących do pokoju białowłosej.

poniedziałek, 25 maja 2015

Rozdział LXXXIII

       Szłam powoli pustymi korytarzami. Czasami mijały mnie zapracowane, pochłonięte swoimi sprawami, zabiegane pielęgniarki ale na szczęście żadna nie zwracała na mnie najmniejszej uwagi. Stawiałam machinalnie krok za krokiem, zmierzając po prostu przed siebie. Chciałam stamtąd uciec, schować się przed wszystkim. 
Dach. Tylko tam mogę się zaszyć.
Skręciłam do windy i nacisnęłam na zero. Żelazne drzwi zamknęły się z głuchym trzaskiem i maszyna ze skrzypnięciem ruszyła w dół. Nie trwało to długo, po paru sekundach byłam na dole. Ruszyłam do wyjścia. Nagle przez cały parter rozległ się znajomy krzyk, którego echo zdawało ponieść na ostatnie piętro.
- Jessica! - odwróciłam głowę w stronę źródła głosu i ujrzałam ciepłe, zielone oczy podobne do moich, okolone sińcami oraz sterczące brązowe włosy. Chłopak szybkim krokiem podszedł do mnie i dopiero teraz zauważyłam spore rozcięcie na jego dolnej wardze, fioletowe siniak na policzku i plaster nad lewą brwią.
- Kentin - szepnęłam i zakryłam dłonią usta na widok wyglądu chłopaka. Szatyn uśmiechnął się słabo i wziął mnie pod rękę.
- Jessie, gdzie ty się wybierasz? - spytał cicho i delikatnie popchnął mnie z powrotem w stronę windy.
- Chciałam tylko się przewietrzyć - odparłam dając się prowadzić szatynowi - Pokaż się - powiedziałam, kiedy drzwi windy się za nami zamknęły i odwróciłam się w jego stronę delikatnie dotykając palcami zranionych miejsc na jego twarzy. Chłopak stłumił ciche syknięcie z bólu.
- Przepraszam - szepnęłam ciągle nie odrywając wzroku od jego pobitej twarzy.
Moja wina. Wszystko moja wina. 
- To nic - uśmiechnął się dotykając niby przez przypadek mojej dłoni - Wyliżę się. A jak z tobą? - zmrużył oczy przyglądając mi się uważnie.
- Wyliżę się - odparłam wzruszając ramionami.
Mimo przeszywającego bólu parsknęliśmy śmiechem. 
W końcu winda stanęła na szóstym piętrze i drzwi powoli otworzyły się przed nami. Szatyn w milczeniu złapał moją dłoń i zaprowadził do sali 509 w której miałam jeszcze leżeć. Powoli odsunął kołdrę z łóżka i pomógł mi usiąść, po czym przysunął krzesło i opadł na nie na przeciwko mnie.
- Co tam się stało? - szepnęłam starając się wyłapać zamyślone spojrzenie Kentina. Na początku chyba nie załapał o co mi chodziło, ale zaraz oprzytomniał i zaczął opowiadać co działo się po moim zemdleniu.
Kiedy osunęłam się na ziemię, Kentin złapał mnie po czym delikatnie położył na zmasakrowane łóżko i okrył kocem. Nataniel starał się unieszkodliwić pijanego i agresywnego Dake'a, a Ken w tym czasie zadzwonił na policję. Po tym telefonie pomógł blondynowi i wspólnie dali sobie z nim radę. Dokładniej, Dake tak mocno dostał w brzuch od Nata, że przez chwilę stracił przytomność a to wystarczyło do przyjazdu pogotowia i policji. Szatyn zaniósł mnie na zewnątrz i pomógł ratownikom zapakować moje bezwładne ciało do karetki po czym sam usiadł obok i pojechaliśmy razem do szpitala w którym właśnie leżę.
- Nie chciałem ponownie stracić cię z oczu - tłumaczył ciepło, patrząc z pewnym napięciem w moją stronę - To głupie, wiem, przecież w karetce już nic ci nie groziło. Ale mimo wszystko.. - urwał i spuścił wzrok w ziemię.
Przysunęłam się bliżej niego i objęłam go ramionami opierając głowę o jego plecy. Cały drżał, sama nie wiem czy z bólu, emocji, czy zimna. Czułam nieregularny rytm jego serca i słyszałam niespokojny oddech. Wiedziałam jak było mu trudno.
- Dużo przeszedłeś - szepnęłam obejmując go mocniej.
- To nic w porównaniu do ciebie - odparł gorzko i chwycił moje dłonie, po czym odwrócił się w moją stronę - Wiesz, chciałbym już zawsze być przy tobie.
Kentin patrzył mi w oczy tak intensywnie, że sama pod jego wpływem traciłam grunt pod nogami. 
- Zawsze będziesz - uśmiechnęłam się - Przecież jesteś moim najlepszym przyjacielem - ponownie objęłam go mocno i zamknęłam oczy. Tak, on już zawsze będzie najbliższym mi człowiekiem, nie ważne co ma się wydarzyć.
Chwilę jeszcze posiedzieliśmy razem po czym weszła pielęgniarka i niezbyt uprzejmie wyprosiła Kentina pod pretekstem robienia mi kolejnych badań. Szatyn podniósł się ciężko i na pożegnanie pocałował mnie w policzek. 
- Zobaczymy się jutro - uśmiechnął się czule i rzucając pogardliwe spojrzenie starej lekarce, wyszedł cicho zamykając za sobą drzwi.
Badania przebiegły szybko, dowiedziałam się, że na szczęście nie ma żadnych obrażeń wewnętrznych ani krwotoków, więc miałam zostać wypisana ze szpitala następnego dnia. Kiedy wróciłam z powrotem do siebie na krześle obok łóżka siedziała ciotka z czerwonymi od płaczu oczami. Bez słowa wstałam z wózka i rzuciłam się jej w ramiona. Ona tylko delikatnie pogłaskała mnie po włosach i gorąco przepraszała za swoją nieobecność.
- Przecież nie mogłaś tego przewidzieć, ciociu - uśmiechnęłam się żeby dodać jej otuchy - Najważniejsze że nic wielkiego się nie stało, poza tym mam dostać wypis już jutro.
Po tych słowach cioci wyraźnie ulżyło i obiecała, że kiedy tylko wyjdziemy ze szpitala, zafunduje mi całe popołudnie w centrum handlowym oraz na lodach. Nie mogłam powstrzymać śmiechu kiedy opowiadała jakie ma plany na następny dzień.
Siedziałyśmy dość długo, lecz w końcu moja opiekunka została wyproszona, ponieważ godziny wizyt się skończyły. Późnym wieczorem miałam jeszcze telefon od mamy i brata. Oboje przekrzykiwali się w słuchawce chcąc wiedzieć jak się czuję i czy wszystko w porządku. Dopiero po moich gorących zapewnieniach że już jest lepiej i powiadomieniu że już jutro wychodzę, zgodzili się rozłączyć. Odłożyłam telefon obok łóżka i z uśmiechem na ustach zapadłam w sen.

sobota, 23 maja 2015

Rozdział LXXXII

    Gdy tylko z trudem podniosłam ociężałe powieki, natychmiast uderzył mnie niesamowicie bolesny blask słońca i bieli. Zmrużyłam oczy i rozejrzałam się dokładnie po wielkim pomieszczeniu. Dopiero gdy machinalnie przejechałam dłonią po sztywnej pościeli dotarło do mnie że leżę w szpitalnym łóżku. Z przerażeniem podniosłam się szybko, ale natychmiast tego pożałowałam, ponieważ zaczęło mi się mocno kręcić w głowie. Ciężko opadłam na poduszkę i przymknęłam oczy. 
W tym momencie drzwi otworzyły się z lekkim skrzypnięciem i ktoś po cichu wszedł do środka. Odwróciłam głowę w tamtą stronę i dostrzegłam białe kosmyki i różnobarwne tęczówki pochłoniętego swoimi myślami chłopaka. Zamknął za sobą drzwi i spojrzał w moją stronę. Dopiero wtedy spostrzegł, że przyglądam mu się z zaciekawieniem.
- Jessico - szepnął z ulgą w głosie a kąciki jego ust uniosły się w lekkim uśmiechu.
Przyjrzałam się mu uważnie. Oczy miał zaczerwienione i podkrążone, co mogło świadczyć o jego bezsennej nocy. Włosy były w nieładzie, roztrzepane na wszystkie strony kosmyki jakby same decydowały gdzie się ułożyć. 
Chłopak podszedł do mnie i delikatnie usiadł na skraju łóżka. Przez chwilę oboje milczeliśmy, ale po kilku minutach białowłosy odwrócił się w moją stronę. Jego oczy lśniły, a w kącikach obecne były łzy. Wyobrażałam sobie jak wiele on musiał wycierpieć. Mimowolnie złapałam go za rękę.
- Lysander - wyszeptałam z trudem - Przepraszam.
Czułam się winna. Martwił się o mnie aż do tego stopnia. Gdybym biegła szybciej, albo kazała Alexy'emu iść ze sobą.. Moja wina. 
Biedny Lysander.
Białowłosy spojrzał na mnie zaskoczony i dopiero teraz po jego policzkach popłynęły łzy. Przytulił mnie mocno i trwaliśmy tak przez kilka minut pogrążeni w ciszy. Czułam ciepło, jego oddech na karku i słyszałam niespokojne bicie serca. Mój nos uderzył zapach jego perfum. Niezbyt mocny, był raczej delikatny i trudno dokładnie określić do czego był podobny. Ale nigdzie jeszcze takiego nie spotkałam.
- Myślałem, że już cie nie spotkam. Bałem się. To co cię spotkało.. - urwał i delikatnie odsunął się i spojrzał z czułością w moje oczy - To co cię spotkało nie może obejść się bez konsekwencji. Teraz najważniejsze jest twoje bezpieczeństwo - zacisnął usta w gniewie.
- Przepraszam - tylko tyle zdołałam z siebie wydusić. Wszystko mnie bolało, w oczach miałam już łzy.
- Jessico, jesteś dla mnie najważniejszą osobą w życiu - powiedział i delikatnie otarł mój policzek. Spojrzałam na niego z wdzięcznością.
- Chciałbym... - zaczął, ale nie skończył, ponieważ w tej chwili drzwi do pokoju skrzypnęły i do środka wszedł niepewnie Nataniel. Rozglądnął się po pokoju po czym spojrzał na mnie z troską i szybkim krokiem podszedł do łóżka.
- Nareszcie się obudziłaś - szepnął i uniósł lekko kąciki ust w uśmiechu.
Odwzajemniłam uśmiech i spojrzałam w złote oczy blondyna. Też nie wyglądał najlepiej. Pomięta koszula, rozczochrane włosy, podkrążone oczy i blada cera.. Poczułam się trochę niezręcznie przez to, że oni tak długo czekali aż się obudzę. Wszystkim przysporzyłam wielu zmartwień przez moją bezmyślność. 
W tym momencie białowłosy podniósł się z miejsca z lekkim westchnieniem.
- To ja was tu zostawię - powiedział cicho i wyszedł z pokoju, delikatnie zamykając za sobą drzwi. Nawet nie zdążyłam go zatrzymać.
- Coś go ugryzło? - zdziwił się Nat, ale zaraz usiadł na miejscu w którym przed chwilą siedział Lys i położył dłoń na mojej ręce - Jak się czujesz? - szepnął starając się uśmiechnąć.
- Jest już dobrze - skłamałam, żeby trochę podnieść go na duchu.
- Na pewno? Nie wygląda mi na to - westchnął i spojrzał na mnie z czułością. 
- Na pewno - zapewniłam go gorąco i uśmiechnęłam się na dowód moich słów - Teraz na pewno.
Blondyn zamyślił się na moment, jakby ważył w myślach każde słowo które ma zamiar wypowiedzieć. 
- Nataniel, to wy mnie znaleźliście - z trudem wypowiadałam każde słowo. Zdawało mi się, że płuca mam ściśnięte z bólu.
Chłopak wrócił do mnie spojrzeniem i pokiwał smutno głową.
- Dziękuję wam - już ledwo mówiłam, w głowie mi się zakręciło - A gdzie jest Kentin? - spytałam ledwo słyszalnym głosem.
- Jest w poczekalni. Zawołać go? - ścisnął mocniej moją dłoń.
- Jakbyś mógł - uśmiechnęłam się. Pragnęłam z całej siły zobaczyć w jakim stanie jest mój przyjaciel. Pewnie też długo nie spał. Chciałam go zapewnić że jest już dużo lepiej. Poza tym uderzyło mnie dziwne uczucie niepokoju. Nie wiem jak ale podświadomie czułam że tylko na widok ciepłych, zielonych oczu Kena może ono zniknąć. 
Nataniel uśmiechnął się czule na pożegnanie i wyszedł cicho zamykając za sobą drzwi. Poczułam się samotna, jakbym została sama w całym szpitalu. Było tak cicho, że miałam wrażenie że moje serce słychać aż na korytarz. Nie mogąc tego znieść, powoli podniosłam się z łóżka. Poprawiłam swoją wymiętą poduszkę i powoli ruszyłam na korytarz.

-----------------------------------------------------------------------------

Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że przez dwa dni byłam na klasowej wycieczce i niestety nie miałam warunków by pisać, nawet nie miałam za bardzo na czym. Dlatego dziękuję za waszą cierpliwość i obiecuję, że postaram się wam to wynagrodzić ♥ 

poniedziałek, 18 maja 2015

Rozdział LXXXI

   Obudziłam się z potwornym bólem głowy. Spojrzałam przez zakurzone okno. Na zewnątrz było potwornie ciemno, chyba powoli dochodziła północ. Kiedy wracałam od Lysandra było jeszcze jasno..
Kiedy starałam się poruszyć, boleć zaczęły mnie także inne części ciała, czyli praktycznie wszystko. Rozejrzałam się po starym, brudnym pokoju przypominając sobie po kolei jak się tutaj znalazłam. Przetarłam oczy  i niemal natychmiast powróciło wspomnienie wielkich, brudnych rąk Dake'a na moich plecach. Wzdrygnęłam się z obrzydzenia i zrzuciłam z siebie stary koc spoglądając na poszczególne części mojej garderoby. W półmroku dokładnie przyjrzałam się sobie. Bluzkę miałam poszarpaną, ale spodnie na szczęście były na swoim miejscu.
"Ufff, czyli jednak zasnął zanim zaczęło się piekło" - pomyślałam wzdychając z ulgą w duchu - "Ale teraz muszę się stąd wydostać. I to migiem póki go nie ma".
Już miałam zejść z łóżka, kiedy przytrzymał mnie pewien węzeł na moim nadgarstku. Wypełniła mnie panika kiedy sznurek nie chciał się rozwiązać i co gorsza, nawet się nie rozluźnił.
- Proszę, proszę, proszę.. - usłyszałam za plecami. Natychmiast odwróciłam się w stronę drzwi jak poparzona.
- A pomyśleć że wyszedłem tylko zapalić, a moja księżniczka od razu się przebudziła - zaśmiał się obrzydliwie. Dreszcz przeszył mój kręgosłup.
- Proszę, wypuść mnie - szepnęłam przez łzy.
- Miałbym sobie popsuć zabawę? W życiu - odparł znudzonym tonem i spojrzał na mnie uważnie - Już zapomniałaś jak dobrze bawiliśmy się w pewne wakacje? - uniósł brew i uśmiechnął się złośliwie. 
Odwróciłam głowę do ściany żeby tylko nie patrzeć na jego obrzydliwą twarz. Kręciło mi się w głowie. 
- To co, kończymy to co zaczęliśmy? - jego śmiech wypełnił ciszę. Zrobiło mi się niedobrze - Spokojnie, postaram się być delikatny.
Szybko zbliżył się do mnie i zaczął nachalnie całować po szyi. Zaczęłam piszczeć. Niech ten koszmar się już skończy...

- To chyba tutaj - odparł szatyn stając przed dużym, białym budynkiem który teraz wydawał się szary.
- Straszna rudera. Aż mnie ciarki przechodzą - szepnął blondyn starając się nie mówić zbyt głośno - To co, wchodzimy? - spytał i nie czekając na odpowiedź kolegi, ruszył do przodu. Czy się bał? Oczywiście że tak. Był przerażony. Ale nie myślał w tej chwili o sobie, tylko o zielonookiej dziewczynie, która nie wiadomo czemu, zawsze przywoływała u niego dziwnie miłe uczucie ekscytacji i niepokoju. 
Właśnie pracował nad nowym planem lekcji, kiedy nagle ktoś bardzo delikatnie zastukał do drzwi.
- Proszę - powiedział machinalnie nie odrywając wzroku od dokumentów. Już prawie kończył, miał nadzieję, że to nic poważnego.
- Dzień dobry, jestem Jessica i szukam Nataniela - usłyszał słodki, dziewczęcy głos który wypełnił sztywną atmosferę. Podniósł głowę z zaciekawieniem i spojrzał prosto w stronę szmaragdowo zielonych oczu, które niepewnie szukały u niego pomocy.
- To ja, miło poznać - wstał i podał dziewczynie rękę patrząc dalej w jej hipnotyzujące oczy. Nie mógł oderwać od nich wzroku. 
Wtedy po raz pierwszy pojawiło się to uczucie, które było obecne kiedy ją widział, lub o niej myślał. Tylko z dnia na dzień stawało się coraz silniejsze.
Kentin i Nataniel cicho przekroczyli próg zimnego, przytłaczającego atmosferą, opuszczonego bloku. Każde z nich czuło się tutaj nieswojo. Czuli na sobie czyjeś spojrzenie. Ale może to była tylko ich wyobraźnia?
Szli cicho po schodach, zaglądając niepewnie do każdego mieszkania. Za każdym razem spotykali się z rozczarowaniem, ponieważ w środku nie było żywego ducha.
Byli mniej więcej w połowie drogi, kiedy ciszę i spokój budynku przeszył paraliżujący zmysły krzyk, pełen przerażenia. Dobiegał z ostatniego mieszkania na ostatnim piętrze. Chłopcy od razu poderwali się do biegu po stromych schodach. Każdy z nich miał jeden cel: znaleźć się w końcu blisko szmaragdowo zielonych oczu...

  Czułam jego oddech na swoich plecach oraz karku. Starałam się go odepchnąć, jednak był silniejszy.  Krzyczałam przez łzy. 
- Błagam, ktokolwiek.. - szepnęłam, kiedy uderzył mnie w twarz. 
Trwało to chyba wieczność. Czułam ból, upokorzenie. A przede wszystkim strach. Strach, który paraliżował każdy mój ruch a nawet moje serce.
Nagle drzwi do pokoju otworzyły się z wielkim hukiem. Na początku nie mogłam zrozumieć co się stało. Ale kiedy poczułam, że mojego ciała nie przygniata już ciężar nachalnego blondyna, otworzyłam oczy. Pierwsze co zobaczyłam, to wzburzone zielone spojrzenie, które tak dobrze znałam i kochałam. Nie wiedziałam co się stało, ale poczułam się bezpieczna. Skupiłam całą swoją energię by odwrócić twarz w stronę kolejnej osoby, której blond kosmyki mignęły mi niewyraźnie w drzwiach. W końcu dostrzegłam złote tęczówki chłopaka, który spoglądał na mnie z przerażeniem i troską, przemieszanymi z nutą miłości której wcześniej nie dostrzegałam. Blondyn zaczął coś krzyczeć do szatyna, a ten skinął głową i objął mnie czule. Po tym niemalże czułam, jak uchodzi ze mnie cała moja energia i powoli pogrążyłam się w ciemności.


sobota, 16 maja 2015

Rozdział LXXX

      Czerwonowłosy zaśmiał się donośnie. 
- Przestań mnie wrabiać, nie dam się nabrać - pokręcił głową ze śmiechem.
Białowłosy chłopak wziął ręce z twarzy i uważnie przyglądnął się swojemu przyjacielowi, jakby widział go pierwszy raz w życiu.
- Nikogo nie wrabiam, mówię prawdę - powiedział cicho, ale tak dobitnie, że buntownik gwałtownie się wyprostował.
- Może niepotrzebnie panikujesz, może pojechała do jakiejś swojej koleżanki - machnął ręką i opadł swobodnie na oparcie sofy, starając się z całej siły pokazać że ta sprawa go nie rusza. 
Ale w środku panikował.
Lysander wstał z siedzenia i posłał przyjacielowi karcące spojrzenie po czym podszedł do okna. Przez chwilę w mieszkaniu panowała pełna napięcia cisza, którą przerywało tylko ciche chrapanie psa dochodzące z kąta pokoju. Białowłosy patrzył w zamyśleniu na wirujące płatki śniegu. Przed oczami miał ciepłe, zielone oczy dziewczyny które zawsze patrzyły na niego w zaufaniu. Odkąd zniknęła, nie mógł o niej nie myśleć. Po raz pierwszy czuł tak wielki niepokój, który rozdzierał jego serce. 
- Na pewno zniknęła. Dokładniej, została porwana. Przez Dake'a - jego imię wypowiedział spokojnie, a jednak w jego głosie zabrzmiało obrzydzenie i wściekłość. Dalej nie patrzył na buntownika, ale wiedział że w tej chwili rodzi się w nim wściekłość. W końcu znał swojego przyjaciela i wiedział jak na to zareaguje.
- Pierzysz..! Ten dupek tutaj?! - prawie krzyknął, wstając z siedzenia.
- Niestety - białowłosy odwrócił się w końcu w stronę czerwonowłosego i z pozornym spokojem na twarzy odczytał wzburzenie w jego oczach.
- Jak go tylko dorwę, to tak mu tyłek skopię że nie usiądzie na nim do Wielkanocy! - teraz krzyknął, zaciskając pięści - Musimy ją odnaleźć. Jej ciotka wie? - spytał wkładając na siebie czarną kurtkę z kapturem.
- Raczej nie. Nie ma jej w domu, podejrzewam że pracuje do późna - odparł białowłosy zarzucając na siebie swój płaszcz i dokładnie poprawiając kołnierz.
- A brat? - Kastiel zawiązał drugiego buta i wyprostował się.
- Wyjechał dziś przed południem do domu.
Czerwonowłosy westchnął ciężko i oboje opuścili dom. Szli przed siebie w całkowitej ciszy. Dalej padał gęsty śnieg, ale na szczęście nie tak bardzo jak wcześniej. Nagle ciszę przerwał telefon białowłosego.
- Tak, słucham? - zwolnił kroku. Czerwonowłosy próbował coś usłyszeć, ale nie był w stanie - Ach tak, rozumiem. Dobrze, spotkajmy się obok przystanku - uciął rozmowę i rozłączył się.
- Kto to? - mruknął Kas.
- Alexy. Powiadomił o jej zniknięciu Kentina, Nataniela, Rozalię i Armina. Mamy wszyscy spotkać się na przystanku obok szkoły, żeby wspólnie obmyślić dalszy plan poszukiwać. Oczywiście, policja została już powiadomiona przez Alexy'ego, ale my nie będziemy stać bezczynnie - odparł skręcając w jedną z wąskich uliczek parku przysypanych śniegiem. 
- Mhm - mruknął czerwonowłosy i resztę drogi spędzili w ciszy, oboje pogrążeni w swoich myślach.
W końcu po kilku minutach marszu dostrzegli biały budynek swojego liceum. Po paru krokach widzieli wyraźnie sylwetki ludzi stojących na przystanku. Wszyscy żywo dyskutowali o tym incydencie i starali się wspólnie dogadać co do dalszych kroków.
- Siema wszystkim - mruknął Kastiel, starannie omijając wzrokiem szkolnego gospodarza.
- Cześć wam - odparła żywo Rozalia - Wiecie już coś więcej na temat Jess?
- Niestety nic - powiedział białowłosy przygaszonym tonem.
- Słuchajcie, ale nie możemy się załamywać! Trzeba jej szukać! Macie pomysły gdzie mógł zabrać ją Dake? - odezwał się Kentin.
Przez chwilę panowała cisza, każdy intensywnie myślał nad słowami szatyna.
- Wiem! - krzyknęła Roza - Znacie ten opuszczony blok na przedmieściach? Chodzą pogłoski że tam straszy - białowłosa objęła się ramionami po wypowiedzeniu tych słów, jakby chciała obronić się przed niewidzialnym niebezpieczeństwem.
- Wątpię, że Dake mógłby ją tam zabrać - mruknął Armin, wkładając konsolę do tylnej kieszeni swoich spodni - To zbyt oczywiste.
- Mógł ją też zabrać do tej chatki, która stoi w lesie - zamyślił się Kastiel.
- Wszystko możliwe - odezwał się Nat wzruszając ramionami.
- A ten stary szpital psychiatryczny? - spytała Rozalia.
- Ale on przecież jest zamknięty od lat - machnął ręką czerwonowłosy.
- Ale widziałam tam powybijane szyby. Tamtędy łatwo można byłoby wejść do środka - odparła Roza zaplatając ręce na piersi i rzucając buntownikowi tryumfalne spojrzenie.
- Dobra, podzielmy się jakoś i szukajmy w tych trzech miejscach, a oprócz tego jeszcze ktoś musi szukać po mieście i pytać, czy ktoś ją może widział - odparł Kentin, jednocześnie przerywając wymianę zdań pomiędzy białowłosą a Kastielem.
Po wypowiedzi szatyna wybuchła wrzawa. Wszyscy zaczęli dogadywać się co do swojego zadania. Tylko Kentin stał lekko z boku i nie brał udziału w dyskusji. Nie obchodziło go to, gdzie i do której grupy zostanie przydzielony. Zależało mu tylko na odnalezieniu Jess. Po raz pierwszy czuł się aż tak bezradny. Musi ją odnaleźć. Choćby nie wiadomo co.
W końcu po długich dyskusjach ustalono, że Kastiel z Lysandrem poszukają w starej chacie, Armin z Rozalią rozejrzą się w starym szpitalu psychiatrycznym, Kentin z Natanielem pójdą w stronę bloku, a Alexy z racji tego, że jest taki wygadany pójdzie sam szukać po mieście i pytać ludzi. Niebieskowłosy oczywiście nie był zbytnio zadowolony z takiego obrotu spraw, ale na jego nieszczęście większość była za tym pomysłem. Kiedy dobitnie dali mu do zrozumienia że nic nie będą zmieniać, mruknął coś niezrozumiale i założył ręce na piersi demonstrując obrazę.
Umówili się, że za trzy godziny spotkają się na tym przystanku, po czym każda grupka ruszyła w swoją stronę.
Wszyscy się o nią bali. Wszyscy się martwili. 
- Mam nadzieję, że ją znajdziemy - powiedział Nat, kiedy razem z Kentinem oddalili się trochę od przystanku.
- Na pewno ją znajdziemy. I to jeszcze dzisiaj - odparł szatyn z ogromną pewnością siebie - "Bądź silna Jessie, nie poddawaj się" - dodał w myślach, gdy minęli kolejną przecznicę.

wtorek, 12 maja 2015

Rozdział LXXIX

     Pierwsze, co poczułam to zimno. Przeraźliwy chłód, który zmuszał mnie do otwarcia oczu. Ocknęłam się w jakimś ciemnym, nieznanym mi pomieszczeniu. Nie wiedziałam co się stało, ani ile czasu już tutaj jestem. Nagle poczułam ostry ból który promieniował od tyłu mojej głowy. Dotknęłam tego miejsca palcami i syknęłam z bólu. Wyczułam tam dość sporego guza.
Rozejrzałam się uważnie po pokoju, jeżeli można tak nazwać pomieszczenie, które praktycznie było już ruiną. Panował lekki półmrok, ale mimo to byłam w stanie rozróżnić przedmioty dookoła mnie. Siedziałam na łóżku, które stało pod ścianą. Było to raczej łoże małżeńskie, niż jednoosobowa kanapa. Obok ustawiony był stolik z malutką lampką nocną, która wyglądała jak sprzed I wojny światowej. Jej ciemnozielony, postrzępiony karnisz wyraźnie odsłaniał sporą część przepalonej żarówki. Bladoróżowa, wyblakła tapeta, którą obklejony był pokoik, zaczęła odrywać się od ścian. Naprzeciw mnie stało wielkie, porysowane lustro okolone czarną ramą powywijaną w różne strony, co tworzyło dość ładny efekt. Żaluzje, które z pewnością kiedyś były białe, teraz podchodziły pod kolor ciemnoszary. 
Pewnie nawet spodobałoby mi się to pomieszczenie, gdyby nie okoliczności w których się w nim znalazłam, oraz to, że moja prawa dłoń była przywiązana do krawędzi łóżka. Co dziwne, drugą rękę miałam wolną, więc natychmiast starałam się oswobodzić z więzów. Niestety, nadaremnie. Pętla była tak dobrze zawiązana, że można było ją przerwać tylko przy pomocy jakiegoś ostrego narzędzia.
Nagle, białe drzwi cicho skrzypnęły i otworzyły się na oścież a w nich stanął.. Dake. Stał naprzeciw mnie a jego twarz była wykrzywiona w dziwnie chłodnym uśmiechu. Miał na sobie oryginalne, modne ubrania które w ogóle nie pasowały do staroświeckiego wnętrza pokoju. Kiedy zrobił krok w moją stronę, mimowolnie przysunęłam się bliżej ściany, by znaleźć się dalej od niego.
- A cóż to, moja księżniczka już wstała? - spytał, a w jego głosie zabrzmiała ironia.
- Gdzie ja jestem? - z mojego gardła wydobył się ochrypły głos, wcale niepodobny do mojego. Odkaszlnęłam cicho.
- Och, moja piękna, musisz podziękować swojemu wybawcy - powiedział to słowo z sarkazmem przewracając oczami - za sytuację w której właśnie się znajdujesz.
- Ale dlaczego? - szepnęłam, a do oczu napłynęły mi łzy.
Blondyn chyba nie zamierzał odpowiadać na moje pytanie, ponieważ tylko nieprzyjemnie się zaśmiał i zrobił jeszcze jeden krok do przodu.
- Och, spokojnie moja kochana, nic ci jeszcze nie zrobiłem, oprócz tego jednego guza z tyłu twojej ślicznej główki - powiedział przesadnie słodko.
Odetchnęłam z ulgą w duchu. Na razie nic się nie stało. Ale jakie on ma plany wobec mnie? Chyba wolałabym już być nieprzytomna.
Dake w końcu zrezygnował z podchodów i jednym szybkim ruchem znalazł się tuż przy mnie. Krzyknęłam z przerażenia, kiedy jego dłoń wylądowała na moim kolanie. Rozglądnęłam się dookoła z przerażeniem szukając czegokolwiek, co by mi pomogło stąd uciec.
- Cii.. spokojnie - położył rękę na moich ustach i zaczął nachalnie całować mnie po szyi. Jego oddech był przesiąknięty alkoholem. Pełna obrzydzenia uderzyłam go dość mocno wolną ręką. Celowałam w jego twarz, ale w co trafiłam nie wiem, ponieważ obraz zamazał mi się od łez. Odskoczył natychmiast ze złością, która malowała się na jego twarzy i spojrzał na mnie z pasją w oczach.
- Ty mała suko! - krzyknął i uderzył mnie mocno w prawy policzek. Połowa mojej twarzy zaczęła niemiłosiernie piec i niemal czułam jak pod skórą robi mi się wielki siniak. Zakryłam się dłonią i przysunęłam się możliwie najbliżej ściany. Ale blondynowi to nie przeszkadzało, zdawał się jeszcze bardziej nakręcać. Starałam się szarpać i kopać go gdzie popadnie, ale im dłużej to trwało, tym bardziej traciłam siły. Gardło miałam już zdarte od krzyków. W końcu poddałam się. Patrzyłam w przeciwległą ścianę i po cichu zaczęłam śpiewać. 



Come little children, I'll take thee away into a land of enchantment.
Come little children the time's come to play,
here in my garden of shadows.

Follow sweet children, I'll show thee the way 
through all the pain and the sorrows.
Weep not poor children for life is this way
murdering beauty and passion.

Hush now dear children, it must be this way 
too weary of life and deceptions.
Rest now my children for soon we'll away
into the calm and the quite.

(Ta piosenka włącza się pierwsza zaraz po wejściu na bloga, więc nie musicie szukać :))

Po ostatnim słowie piosenki usłyszałam ciche chrapanie. Nie mogłam w to uwierzyć. Dla mnie było to prawdziwe szczęście w nieszczęściu. Blondyn spał spokojnie leżąc na moich nogach, ciężar jego ciała  wgniatał mnie w poszarpany materac. Nie odrywałam wzroku od ściany kiedy po moich policzkach znowu zaczęły lecieć łzy. Po dłuższej chwili siedzenia bez ruchu mięśnie zaczęły lekko mnie boleć.
Przed oczami miałam urywki chwil spędzonych z przyjaciółmi. "Moja" domówka. Nocowanie chłopaków u mnie w domu. Lekcja muzyki. Koncert. Dach. Debra. Kastiel. Kentin. Eric. Rozalia. Alexy. Armin. Nataniel. Lysander.
- Przepraszam was wszystkich - szepnęłam, a po moim policzku spłynęła ostatnia łza.


- Jak mogłeś pozwolić, by sama wracała do domu? - krzyknął i się rozłączył. Wciąż nie mógł zrozumieć bezmyślnego zachowania swojego niebieskowłosego kolegi. Pokręcił głową z dezaprobatą wkładając telefon do tylnej kieszeni spodni. Szybkim ruchem naciągnął cylinder na czoło i nastawił kołnierz starając ukryć się choć trochę przed szalejącą wichurą. Po tym wcisnął ręce w kieszenie czarnego płaszcza. Szybkim krokiem szedł przez zaśnieżone ulice zmierzając w kierunku domu swojego przyjaciela. W głowie kłębiło mu się tysiące myśli.
Ależ owszem, był tam przed momentem. I pukał. Dosłownie, walił w drzwi, ale nikt mu nie otworzył. Ani ona, ani jej ciotka. Próbował także otworzyć drzwi, ale były zamknięte na cztery spusty. Serce kołatało w piersi białowłosego chłopaka jak oszalałe, kiedy pełen przerażających myśli wszedł do domu czerwonowłosego buntownika. Ten przywitał go swoim słynnym spojrzeniem w stylu "Nic mnie nie obchodzi, mam w dupie cały świat, ale jasne możesz wejść". Białowłosy ściągnął buty i cisnął je niestarannie w kąt nie zważając na nic, co wcześniej mu się nie zdarzało.
- Powiesz mi w końcu o co chodzi? - spytał buntownik rozkładając się na swojej kanapie w salonie.
Jego przyjaciel usiadł naprzeciwko niego i ukrył twarz w dłoniach w geście zrezygnowania.
- Jessica zniknęła - powiedział załamującym się głosem.

poniedziałek, 11 maja 2015

♥ Rozdział specjalny ♥

 *Perspektywa Lysandra*
Kiedy tylko zobaczyłem go pierwszy raz na imprezie Jess, wiedziałem że będą z nim jakieś problemy ale nie spodziewałem się że do tego stopnia. 
Właśnie wracałem od Leo, prosił żebym przyszedł mu pomóc przy materiałach razem z Rozalią. Na szczęście we trójkę błyskawicznie uporządkowaliśmy wszystko. Po zakończonej pracy postanowiłem wrócić do domu i zrobić sobie zielonej herbaty na rozgrzanie. Roza chciała jeszcze zostać, czego nie miałem jej oczywiście za złe. Pożegnaliśmy się i powoli ruszyłem w stronę domu. Śnieg sypał bardzo gęsto, więc musiałem trochę przyspieszyć tempo jeśli nie chciałem zostać przysypany. Mniej więcej połowa drogi była już za mną, kiedy usłyszałem krzyki. Natychmiast rzuciłem się w stronę pobliskiej kawiarenki, z której dobiegały. Serce ścisnęło mi się w piersi na dźwięk przerażenia które brzmiało w tym głosie. W końcu go ujrzałem. Przypierał całym swoim ciałem do bezbronnej Jessici. Na ten widok poczułem taką złość jak jeszcze nigdy dotąd. Nikt nie ma prawa jej tknąć. Ani ja, ani ktokolwiek inny. W sekundę odciągnąłem zdezorientowanego Dake'a od Jess i powaliłem go na ziemię uderzając w brzuch, co skutecznie unieszkodliwiło napastnika. Zawył z bólu. Przyznam się szczerze, było to muzyką dla moich uszu. Nagle spostrzegłem, że z kawiarenki wybiegł przerażony Alexy. W jednej chwili załapał co się stało i natychmiast podbiegł do przerażonej dziewczyny i objął ją ramieniem. Kopnąłem jeszcze raz leżącego blondyna i również podszedłem do Jess. Pomogłem jej wstać i i zaprowadziłem do siebie. Powinna najpierw trochę się uspokoić i rozgrzać, zanim wróci do siebie. Po niedługim czasie byliśmy u mnie. Poleciłem Alexemu, by zrobił herbatę a sam zaprosiłem dziewczynę do swojego pokoju. Wciąż jeszcze wystraszona usiadła na łóżku. Była blada jak ściana. Przysięgam, że jak jeszcze raz spotkam Dake'a to będzie to jego ostatni dzień na tym świecie.
- Jessico, czy on ci coś zrobił? - spytałem na wszelki wypadek. 
- Raczej nie - powiedziała z bladym uśmiechem na twarzy, a po chwili dodała - Myślałam, że już nie ma nadziei - spuściła głowę, wpatrując się w podłogę.
Początkowo nie mogłem załapać o co jej chodzi, ale zaraz oprzytomniałem.
- Jessico? - spytałem cicho, żeby wyrwać ją ze smutnych myśli w których się pogrążyła.
- Ale nie chciałam tego. W tamtej chwili chciałam zobaczyć tylko jedną osobę i wtedy pojawiłeś się ty - podniosła głowę i spojrzała na mnie ciepło.
Przyznam, zostałem lekko zbity z tropu. W głowie brzmiało mi jedno pytanie -  czy wtedy pomyślała akurat o mnie? Chyba zbyt zuchwałe myśli mnie nachodzą. Nie mogę myśleć w taki sposób, inaczej mógłbym oszaleć za szczęścia i kompletnie zatracić rzeczywistość. Przecież to praktycznie niemożliwe, żeby Jessica.. A jeśli? 
Mimo wszystko, wystarczy mi to, że widzę jej uśmiech na co dzień i mam pewność że jest bezpieczna. Niczego więcej nie mogę pragnąć, gdyż kim ja jestem?  
Po chwili drzwi otworzyły się z hukiem a w nich stanął Alexy.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - uśmiechnął się szeroko wnosząc do pokoju tacę z trzema kubkami wypełnionymi po brzegi parującą herbatą. Jessica i Alexy zaczęli o czymś rozmawiać, ale nie za bardzo skupiałem się na sensie ich rozmowy. Bardziej zastanawiały mnie jej poprzednie słowa.
Patrzyłem ukradkiem na dziewczynę, która w rękach trzymała kubek z herbatą. Jej ciepły uśmiech wypełniał mój pokój. Ciągle zastanawiałem się co ona ma w sobie. Niby niepozorna, a przyciągała zarówno mój wzrok jak i myśli w swoją stronę. Zanim ją poznałem, umiałem panować nad swoimi emocjami. Ale kiedy ona się zjawiła, uczucia zaczęły wymykać się spod mojej kontroli. Byłem zamknięty na otaczających mnie ludzi, a ona nieświadomie mnie otworzyła. Jaką tajemnicę skrywasz w sobie, Jessico? Staram się zrozumieć ciebie, jednak wciąż mnie zaskakujesz. 
- Halo, ziemia do Lysandra! - z zamyślenia wyrwał mnie najsłodszy głos na świecie.
- Tak? - uniosłem głowę i spojrzałem w radosne, zielone oczy.
- My już wychodzimy - uśmiechnęła się - dziękuję, że mi pomogłeś - powiedziała cicho.
- Nie ma za co - odwzajemniłem uśmiech - Czekaj, odprowadzę was.
Szybko ubrałem czarny płaszcz i ruszyłem razem z nimi. Śnieg dalej sypał i zdawać by się mogło, że z minuty na minutę jego płatki wirują wokół nas coraz szybciej. Mimowolnie zbliżyłem się do dziewczyny. Dlaczego? Sam nie wiem, to jakby już leżało zapisane w moich odruchach.
Jessico, doprawdy jesteś jedną, wielką zagadką.
- No, Lys możesz wracać do domu - powiedział niebieskowłosy z szerokim uśmiechem na ustach. 
- Chcę mieć pewność, że Jessica będzie bezpieczna, dlatego odprowadzę ją do samego domu - odparłem niewzruszony.
- Co ty, nie ufasz mi? Poza tym Jess nie ma pięciu lat, da sobie radę - mrugnął do dziewczyny, a ona sama stała pośrodku nas, trochę przygaszona.
- Jasne Lys. Przecież to kawał drogi, nie chcę nadwyrężać twojej gościnności - powiedziała ze wzrokiem wbitym w ziemię.
Ale ja chcę cię chronić. Być przy tobie, Jessico - pomyślałem, ale na głos odpowiedziałem:
- Jesteś tego pewna? Ten chłopak może się tu gdzieś kręcić.
Zanim zdążyła otworzyć usta, Alexy położył rękę na moim ramieniu, szeroko się uśmiechając.
- Da sobie radę - powiedział lekko i wziął Jessicę pod rękę - To do jutra Lys! - krzyknął i już ich nie było.
Odwróciłem się i trochę zbity z tropu ruszyłem w stronę domu.
Całą drogę w głowie miałem obraz jej przerażonych oczu. Bałem się o nią. Nie byłem już niczego pewny. Czy dobrze postąpiłem zostawiając ich samych? To na pewno dobra decyzja? 
Takie pytanie nurtowały mnie całą drogę powrotną. W końcu ujrzałem swój dom. Złapałem za klamkę i już miałem wejść do środka, kiedy uderzyło mnie śmiertelne przerażenie. To było tak silne uczucie, że natychmiast pożałowałem swojej decyzji.
- Boże, co ja zrobiłem.. - wyszeptałem i rzuciłem się pędem w stronę domu dziewczyny.

sobota, 9 maja 2015

Rozdział LXXVIII

    Jego twarz była tuż przy mojej, praktycznie stykaliśmy się nosami. Cała drżałam, bałam się tego co ma nastąpić. Już się poddałam, nie miałam najmniejszych szans, gdy nagle Dake gwałtownie odsunął się ode mnie po czym upadł na ziemię. Otworzyłam oczy i ujrzałam wzburzone, zielono-żółte oczy patrzące z wściekłością na blondyna, choć na twarzy malował się spokój. Stał naprzeciw mnie, wiatr lekko rozwiewał kosmyki białych włosów a dookoła jego postaci wirował gęsto sypiący śnieg. Osunęłam się na ziemię, patrząc z przerażeniem na leżącego, obolałego Dake'a, który zakrył twarz jęcząc cicho z bólu.
- Jess, nic ci nie jest? - usłyszałam przerażony ton głosu Alexy'ego, który kucnął obok i opiekuńczo objął mnie ramieniem. Byłam jak w amoku nie mogąc oderwać wzroku od mojego wijącego się z bólu prześladowcy. 
Nagle poczułam czyjąś drugą rękę na ramieniu i po moim ciele rozeszło się ciepło które pomogło mi otrząsnąć się z odrętwienia. Zamrugałam parę razy oczami i spojrzałam na twarz mojego wybawcy.
- Lysander.. - zdążyłam wyszeptać zanim po mojej twarzy pociekły łzy.
Białowłosy kucnął obok mnie z drugiej strony i bez słowa pomógł mi wstać po czym mocno mnie przytulił. Staliśmy tak przez chwilę a potem Lys delikatnie odsunął się ode mnie.
- Chodźmy stąd - powiedział cicho obejmując mnie czule ramieniem.
- Okej, to czekajcie na mnie zabiorę nasze rzeczy z tej kafejki - powiedział Alexy i po chwili wrócił z naszymi zakupami. 
We trójkę ruszyliśmy w stronę domu Lysandra. Przez całą drogę nikt się nie odezwał, nawet niebieskowłosy milczał co było dla mnie lekkim zdziwieniem. Na szczęście dom białowłosego był niedaleko więc po paru minutach byliśmy na miejscu. Wewnątrz nie było nikogo, pomyślałam że Leo jest pewnie w sklepie razem z Rozalią, co było mi na rękę ponieważ nie czułam się najlepiej. Pewnie nie dałoby się tego ukryć, a nie miałam najmniejszej ochoty odpowiadać na pytania Rozy. Alexy zaproponował, że zrobi herbatę, a my pójdziemy gdzieś spokojnie usiąść. Lysander zgodził się i szybko wyjaśnił niebieskowłosemu co gdzie jest, po czym wziął mnie delikatnie pod rękę i zaprowadził do swojego pokoju. Usiadłam zmęczona na łóżko, a białowłosy przysunął krzesło od biurka i usiadł naprzeciwko mnie.
- Jessico, czy on ci coś zrobił? - spytał cicho patrząc na mnie zatroskanym wzrokiem.
- Raczej nie - starałam się uśmiechnąć, żeby moje słowa wypadły wiarygodniej - Myślałam że nie ma już nadziei - spuściłam głowę wpatrując się w podłogę.
- Jessico? - szepnął.
- Ale nie chciałam tego. W tamtej chwili chciałam zobaczyć tylko jedną osobę. Kiedy to pomyślałam, pojawiłeś się ty - podniosłam głowę i spojrzałam na zdziwionego Lysandra z uśmiechem.
W tej chwili drzwi otworzyły się z hukiem a w nich stanął Alexy z tacą na której niósł trzy kubki z parującym napojem.
- Mam nadzieję że nie przeszkadzam - uśmiechnął się szeroko i wniósł tacę do pokoju.
- Dziękuję Alexy - posłałam uśmiech do niebieskowłosego i wzięłam do ręki niebieski kubek.
- Nie ma za co, cieszę się że już ci lepiej - powiedział i wziął drugi kubek - A temu co? - spytał, wskazując ruchem głowy na zamyślonego Lysandra, który uporczywie wpatrywał się w wirujący za oknem śnieg.
- Czasami tak się zawiesza - odparłam, wzruszając ramionami, po czym upiłam łyk zielonej herbaty, która niemiłosiernie poparzyła mój język. Wzdrygnęłam się i o mało jej nie wylałam.
- Uważaj, gorąca - niebieskowłosy parsknął śmiechem.
Bardzo przyjemnie spędziłam czas z chłopakami. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się. Prawie udało mi się zapomnieć o nieprzyjemnym incydencie.
Prawie.
Kiedy zaczęło się ściemniać, razem z Alexym zaczęliśmy zbierać się do wyjścia. Lysander nadal był lekko zamyślony, ale ubrał się i wyszedł razem z nami na zewnątrz. Bardzo chciał odprowadzić mnie do samego domu, ale Alexy zapewnił go że na pewno nic mi się już nie stanie. Niezbyt zadowolony takim obrotem spraw, białowłosy wrócił do siebie. My z kolei rozstaliśmy się przy parku. Alexy również chciał mieć pewność, że będę bezpieczna, więc obiecałam że całą drogę z powrotem będę biec i zadzwonię do niego kiedy tylko wejdę do środka. Po tych słowach uściskał mnie serdecznie i ruszył w swoją stronę, a ja pobiegłam do domu. Nadal padał gęsty śnieg, więc musiałam mrużyć oczy żeby cokolwiek zobaczyć. Cały czas miałam nieprzyjemne wrażenie, że jestem obserwowana. A może to tylko moja paranoja? 
Już prawie byłam na miejscu, płuca zaczęły mnie piec, ale nie zwalniałam tempa. Jeszcze tylko najgorszy kawałek ulicy, w którym niestety nie paliła się żadna latarnia. Przełknęłam nerwowo ślinę i w miarę moich możliwości przyspieszyłam. Mięśnie bolały mnie niemiłosiernie, łapczywie łapałam każdy haust powietrza. Nagle poczułam mocne uderzenie w tył głowy i ostry ból rozlał się po całej mojej czaszce. W uszach mi zaszumiało. Wszystko zaczęło mi ciemnieć, ale ostatnie co zobaczyłam, to szydercze niebieskie oczy. Po tym straciłam przytomność.