Mój fanpage ♫

https://www.facebook.com/amoursucrette - jeśli ktoś chce być na bieżąco w sprawie nowych rozdziałów. Zapraszam ♥

piątek, 25 grudnia 2015

Rozdział CXXVII

 Witam wszystkich!
Życzę Wam zdrowych, spokojnych Świąt Bożego Narodzenia! Dużo zdrówka, dobrych ocen w szkole i pociechy z rodziców! ♥
Przepraszam, że rozdział tak późno, ale miałam strasznie zawalone wszystko, w ogóle zero czasu dla siebie. Tu oceny, bo klasyfikacja, tu święta, trzeba w domu posprzątać, upiec ciasta, sprawdziany, lektura... Nazbierało się.
Ale już jest! Mam nadzieję, że się spodoba :**
Miłego czytania! 
------------------------------------------------------------------
     Zanim zdążyłam się odwrócić, coś bardzo ciężkiego wylądowało na moich plecach i zaczęło lizać mnie po dłoniach.
- Demon, złaź z niej! - usłyszałam wystraszony krzyk buntownika. Pies posłusznie zszedł ze mnie z podkulonym ogonem, a jego właściciel pochylając się nade mną pomógł mi wstać. Czarna, skórzana kurtka odpięła mu się lekko ukazując moim oczom wełniany, zielony szalik.
- Wszystko w porządku? - spytał, podając mi dłoń.
- Tak, w porządku - zaśmiałam się z komizmu sytuacji, bo dla kogoś obserwującego musiało to wyglądać naprawdę śmiesznie.
Kastiel przyglądnął mi się wystraszony, oglądając dokładnie czy nic sobie nie zrobiłam, a po chwili również się śmiał. Pies, korzystając z momentu w którym jego pan ma dobry humor, ruszył w jego stronę i teraz z kolei zaczął skakać po nim i skomleć, co pewnie oznaczało przeprosiny.
- No już, psino. Siad, spokojnie - próbował odsunąć zwierzaka od siebie.
- Hej! Co ty idioto robisz? - usłyszeliśmy krzyk za sobą. Zdziwiona, odwróciłam się i zobaczyłam wysokiego szatyna w zielonej kurtce i czarnym szaliku biegnącego w moją stronę. W jego szmaragdowych oczach dostrzegłam troskę. Dobiegł do nas i chwytając mnie w swoje ramiona, delikatnie odsunął od Kastiela i psa, zanim zdążyłam dokładnie przeanalizować co się dzieje. W nozdrza uderzył mnie zapach tak dobrze znanych, męskich perfum.
- Pogrzało cię? - ryknął Kastiel - Zostaw ją!
- Nie widziałeś debilu, co ten pies jej przed chwilą zrobił? Przecież to mogło się źle skończyć - mówił podniesionym głosem.
- Kentin, w porządku, nic mi nie jest - próbowałam oswobodzić się z jego ramion, a on zrozumiawszy co próbuję zrobić, puścił mnie lekko speszony.
- Na pewno? - spytał dotykając mojego czoła - To wyglądało groźnie.
Widząc czerwone od mrozu i biegu policzki Kena, nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu.
- Na pewno - zaśmiałam się - Tak w ogóle, co tu robisz? - spytałam, wkładając zmarznięte dłonie jak najgłębiej do kieszeni.
- Śledzi cię, jak zwykle - prychnął Kastiel, starając się założyć smycz Demona, który nadal wesoło merdał ogonem patrząc w moją stronę.
- Mógłbym to samo powiedzieć o tobie, ognistowłosa - odgryzł się szatyn.
- Coś ty powiedział? - warknął buntownik.
- No już, przestańcie - przytrzymałam szatyna, który już był gotowy zadać cios Kastielowi - Dajcie spokój.
Usłyszałam, jak czerwonowłosy ze zniecierpliwieniem nabiera powietrza do płuc.
- To ja was już zostawię, gołąbeczki - prychnął, wstając z klęczek, kiedy smycz psiaka była już dobrze zapięta - Jess, spodziewaj się mnie później - mrugnął do mnie porozumiewawczo, co z pewnością miało na celu wzbudzić zazdrość Kentina, którego trzymałam mocno, żeby nie wyrwał się w stronę chłopaka.
- Zamknę przed tobą drzwi na klucz - mruknęłam bardziej do siebie, niż do Kastiela ale ten i tak to usłyszał.
- To wejdę oknem. Mam w tym wprawę - powiedział, oddalając się.
Dopiero kiedy ten zniknął nam z oczu w jednej z uliczek, odetchnęłam z ulgą.
- Co za dupek - mruknął Ken, poprawiając szalik. Chciał zapewne ukryć te rumieńce, które prawdopodobnie spowodowane były wściekłością. Dobry Boże, tych dwoje to jak mieszanka wybuchowa. 
- Czy wy zawsze musicie tak bardzo skakać sobie do gardeł? - spytałam zmęczona całym zamieszaniem. Szczerze powiedziawszy, lekko kręciło mi się w głowie, ale to na pewno nie było spowodowane upadkiem pod ciężarem psa.
- To on zaczyna - mruknął Ken - Chodź. Odprowadzę cię - powiedział i złapał mnie pod rękę, bym nie wywróciła się na lodzie. 
- Dziękuję - uśmiechnęłam się.
Bardzo miło nam się rozmawiało, jak zawykle zresztą. Przy okazji opowiedziałam szatynowi o przyjeździe do miasta mojej rodzicielki.
- Ciocia przyjechała? To super! - ucieszył się - Mogę przy okazji wpaść do was i się przywitać? - spytał z miną zbitego psiaka.
- No dobrze - uśmiechnęłam się pod nosem. Też bym chciała tak reagować na jej przyjazd. I do niedawna z pewnością tak było. Tylko szkoda, że zapomniała mi powiedzieć o tak ważnej sprawie, jak na przykład mój biologiczny ojciec. No cóż, gdyby zachowała się fair i wspomniała mi o tym wcześniej, to może nie czułabym się teraz taka zraniona? Chowała to w tajemnicy przede mną, Ericiem i zapewne moim tatą, tym, z którym się wychowałam. To właśnie to zatajanie prawdy bolało mnie tak bardzo. W końcu jesteśmy rodziną, prawda?
- Halo, ziemia do Jess! - z zamyślenia wyrwał mnie Kentin, który machał mi dłonią przed oczami - Wszystko gra? Nie wyglądasz za wesoło - zmartwił się.
- Nie, to naprawdę nic - uśmiechnęłam się, by dodać więcej wiarygodności moim słowom. Na próżno. Przecież Kentin zna mnie na wylot.
- Coś mi się nie wydaje - mruknął - Chodź, położysz się na moment, dotrzymam ci towarzystwa i zrobię gorące kakao - uśmiechnął się promiennie i powoli pomógł mi wyjść po oblodzonych schodach. Pech chciał, że sam się poślizgnął. W ostatniej chwili zdołałam złapać go za rękaw kurtki, by nie upadł.
- Dzięki Jess - wysapał, kiedy udało mu się znów stanąć na równych nogach - Jak zwykle, moja wybawicielka.
W wesołych humorach weszliśmy do domu, gdzie uderzył mnie zapach słodkiej szarlotki pieczonej przez ciotkę. 
- Jestem! - krzyknęłam, jak to miałam w zwyczaju i zaczęłam powoli zdejmować buty.
- Hej Jess, nie uwierzysz! - usłyszałam krzyk Erica z kuchni.
- Pewnie sam upiekłeś szarlotkę, co? - zaśmiałam się, odwieszając płaszczyk na wieszak.
- Skąd wiedziałaś? Psujesz całą zabawę - z kuchni wyłonił się mój brat w różowym fartuchu ciotki Agaty i z większą częścią mąki na sobie. Miałam wrażenie, że na nim jest jej więcej, niż w cieście. Nie mogłam się powstrzymać od wybuchu śmiechem.
- No i z czego się śmiejesz - prychnął brat, oblizując łyżkę, a po chwili jego wzrok zatrzymał się na szatynie, który stał obok mnie.
- Cześć Kentin! - rozpromienił się - Ale dawno cię nie widziałem.
- To samo mogę powiedzieć o tobie - chłopak odwzajemnił uśmiech i wszedł za mną do kuchni - Ej, młody. Postaw mleko, żeby się zagrzało.
- Po co? 
- Żeby rozgrzać twoją siostrę - mrugnął do mnie.
Brat spojrzał na mnie, a po chwili dostrzegł moje czerwone, z lekka purpurowe dłonie.
- Już stawiam! - zapewnił, wyciągając mleko z lodówki.
- Dziękuję braciszku - pocałowałam go w policzek i przyłożyłam lodowate dłonie do jego karku, co spowodowało u niego śmieszną reakcję.
- Weź te lody ode mnie - zadrżał i wymierzył we mnie łyżką - Mam broń i nie zawaham się jej użyć!
W tym momencie wszyscy troje wybuchnęliśmy śmiechem.
Za oknem znowu zaczął sypać lekki śnieg.

sobota, 12 grudnia 2015

Rozdział CXXVI

   Wiedziałam co się szykuje. Dobrze to wiedziałam, dlatego nie mogłam dłużej wytrzymać w domu. Oczywiście Eric był zachwycony nagłą wizytą naszej rodzicielki, bo oczywiście o niczym nie wiedział. Tym lepiej dla niego. 
Nie mogąc znieść napiętej atmosfery wiszącej w powietrzu, która zapowiadała niezbyt przyjemną nadciągającą rozmowę, szybko wygrzebałam z plecaka swoje ulubione słuchawki i wkładając kurtkę, błyskawicznie zbiegłam ze schodów prosto do drzwi. Na szczęście, nikt nie próbował mnie zatrzymywać. Ciocia szykowała się do pracy, a matka w dalszym ciągu zajęta była rozmową z Ericiem. No cóż, muszę przyznać, że bracia się jednak do czegoś w życiu przydają.
Zatrzaskując za sobą drzwi usłyszałam jeszcze jego śmiech. Potem w uszach dudniły mi tylko znajome rytmy piosenek.
Miasto wokół spowijała gęsta mgła. Przez nią przebić się zdołały jedynie pojedyncze promienie wschodzącego słońca. Tak czy inaczej, nie widziałam co było przede mną dalej niż maksymalnie dwadzieścia metrów. Wzdychając mimowolnie skierowałam kroki w stronę mojego ulubionego parku. Przechadzając się powoli kolejnymi ścieżkami myślałam co się teraz może stać. Po co przyjechała tu mama i co wyniknie z tej rozmowy? Co teraz planuje zrobić Wiktor? I najważniejsze.
Co w tej całej historii mogę zrobić ja?
Lekki szron osiadły na pojedynczych gałązkach wyglądał naprawdę zjawiskowo. Co chwila przystawałam na moment by odpocząć, ale także by popatrzeć na to śliczne zjawisko.
Chodziłam tak w kółko chyba z godzinę, aż w końcu temperatura dała mi się we znaki. Dosłownie, nie czułam swoich rąk, mimo tego, że były głęboko wciśnięte w ciepłe kieszenie kurtki, to i tak przybrały kolor czerwony i z lekka nawet siwy. Nie zastanawiając się dłużej, zawróciłam w stronę, jak mniemałam, domu. Uliczki w parku są dość kręte, a w dodatku przy tej mgle, człowiek zaraz się gubi. Postanowiłam po prostu ruszyć przed siebie a gdzieś na pewno dojdę. Wyciągnęłam też słuchawki z uszu by móc lepiej usłyszeć, skąd dochodzi ewentualny ryk silników samochodów, które teraz powinno być słychać. 
No właśnie, powinno, a ja słyszałam tylko przeraźliwie głuchą ciszę. Jedyny dźwięk, który rozbrzmiewał dookoła, to stukot moich butów o lekko zamarzniętą ścieżkę. Nie wiem ile czasu minęło, ale w końcu doszłam do miejsca, w którym zaczynał jakby wyrastać spod ziemi, biały, wysoki mur. Był zdobiony pięknymi płaskorzeźbami, a czarna brama, z lekko uchylona, stanowiła idealne dopełnienie całego krajobrazu. Chociaż nigdy nie widziałam tego muru, to postanowiłam sprawdzić jaką tajemnicę w sobie kryje.
Powoli przekroczyłam granicę, która była wyznaczona bramą. Z każdym kolejnym krokiem czułam się coraz lżej. Za murem był piękny ogród. Mimo tego, że był już w stanie uśpienia spowodowanego niską temperaturą, to i tak wyglądał niesamowicie pięknie. Malownicze krzaki z poskręcanymi gałęziami z pewnością były krzakami róż. Co do tego nie miałam wątpliwości. 
- Podoba ci się? - usłyszałam nagle znajomy głos. Z początku nie mogłam go skojarzyć z odpowiednią twarzą, jednak te szare oczy wszystko mi przypomniały.
- Wiktor? Co ty tutaj robisz? - spytałam, cofając się mimowolnie parę kroków w tył.
- O to samo chciałbym spytać ciebie - zaczął prześwietlać mnie wzrokiem.
- Ja... Po prostu szłam przed siebie. Co to za miejsce? - spytałam, rozglądając się lekko, ponieważ miałam nieodparte wrażenie, że chłopak coś wie.
- To mój ogród - na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu - kiedyś był piękny, kwitł cały rok - powiedział, patrząc z melancholią na obumarłe gałązki drzew - ale teraz już nic z niego. Nie sądzisz, że i tak wygląda pięknie? Tak tajemniczo - spojrzał w zamyśleniu na samotne drzewo rosnące przy murze, delikatnie oddalone od pozostałych roślin.
Szybko przetrawiłam tę dawkę informacji i zaczęłam myśleć nad logiczną całością.
- To on nie był taki dawniej?
- Oczywiście, że nie. Nie wiem co się stało, pewnego dnia wszedłem tu i zastałem taki bezład. Mimo to lubię tu przychodzić - odwrócił twarz w moją stronę - Ale bardziej interesuje mnie informacja, jak ty się tu znalazłaś i dlaczego? Nie powinnaś tutaj być - stwierdził, robiąc parę kroków w przód ku kolejnym martwym roślinom - Jesteś dla mnie coraz większą zagadką - westchnął pod nosem.
- Wiktor, powiedz... W sprawie tego listu.
- List, tak? - zaśmiał się cicho pod nosem - Zapewne chodzi ci o tego kolesia w białych włosach. Spokojnie, nic mu nie zrobię, jak już pisałem.
- Czyli to, że powiedziałam...?
- Nie fajnie się zachowałaś. Prosiłem cię, byś nic nie mówiła. Potem ja musiałem się tłumaczyć. Ale nie ważne, dopóki kochaś wie, ale tego nie rusza to jest dobrze. Ale jak zacznie wsadzać swoje łapy do tego, to nie daruję - oczy chłopaka błysnęły znajomą czerwienią. Poczułam nagły ścisk w gardle.
- Czy możesz mi wytłumaczyć, po co tutaj jesteś? I do czego jestem potrzebna ci ja? - spytałam, walcząc z nagłymi skurczami żołądka. Mimo wszystko, nie chciałam uciekać. 
Chłopak nie odpowiedział. Dalej omijał mnie wzrokiem i szedł powoli coraz głębiej do wnętrza ogrodu. Podążyłam za nim.
- Wiktor, proszę, wytłumacz mi. Po co się tu zjawiłeś? - nie odpuszczałam.
- Czy to nie oczywiste? Żeby być bliżej swojej małej siostrzyczki - odwrócił się w końcu i spojrzał prosto na mnie - Jessico, moje życie nie było łatwe. A teraz, jak jesteś ty wreszcie czuję, że mam wsparcie, nie jestem sam. Moje życie to prawdziwe piekło - zaśmiał się, a mnie przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Po chwili podszedł bliżej i kładąc swoją dłoń na moim ramieniu, rzekł - To nie ja jestem ten zły w tej całej historii. Wbrew wszystkim pozorom.
Przyciskając zmarznięte dłonie do klatki piersiowej, czułam jak mocno bije moje serce. 
- Więc kto? - spytałam, a z moich ust wydobyła się biała para, która świadczyła o naprawdę niskiej temperaturze powietrza.
- Sam chciałbym wiedzieć - pogłaskał mnie delikatnie po policzku - Pomożesz mi znaleźć tą osobę? Sam nie dam sobie rady.
Nie wiem dlaczego wtedy nie wycofałam się i nie uciekłam jak najdalej. Przecież Lysander mnie przed nim ostrzegał, powinnam go słuchać. Ale patrząc w duże, szare oczy chłopaka, widziałam w nich lęk. Może jestem zbyt łatwowierna, ale czułam, że on nie kłamie.
- Jak mam to zrobić? Nawet nie wiem, co ta osoba zrobiła.
- Dasz sobie radę, nie jesteś zwykłą dziewczyną. Gdybym nie był święcie przekonany, że sobie poradzisz, to czy zadałbym sobie tyle trudu by cię odnaleźć? - spytał, biorąc moje skostniałe ręce w swoje. Mimo tego, że zawsze były zimne, dziś wydawały mi się przyjemnie ciepłe.
- Postaram się - westchnęłam cicho.
- Dziękuję - uśmiechnął się lekko. Przez chwilę ten miły uśmiech przypomniał mi Lysandra - I nie martw się. Nie zrobię nic twojemu kochasiowi. Przecież nie pozwoliłbym, byś cierpiała. Chciałem tylko uchronić ciebie przed innymi. Nikt nie powinien o tym wiedzieć. Ludzie im więcej o nas wiedzą, tym łatwiej jest im nas ranić - powiedział odsuwając się ode mnie.
- Ale Lysander taki nie jest! Nie wszyscy ludzie są tacy - czułam na policzkach ciepłe łzy.
Wiktor uśmiechnął się pod nosem.
- Zazdroszczę ci twojej niewinności i optymizmu. Nie zostałaś nigdy zraniona, więc nie wiesz jak to jest. Ja też kiedyś taki byłem - powiedział przyglądając się z uwagą zamarzniętym krzakom róż - Ale to stare dzieje. A teraz wracaj do domu i nie bój się rozmowy z matką.
Dalej nie patrzył na mnie wypowiadając te słowa.
- Ale skąd wiesz...? - zrobiłam krok w jego stronę.
Przez chwilę milczał.
- Wyjście jest zaraz za tobą. Nie martw się siostrzyczko, niedługo znowu się zobaczymy - uśmiechnął się w moją stronę, kompletnie ignorując poprzednie pytanie i zniknął w gęstej mgle.
Stałam skołowana przez dłuższą chwilę i nie mogąc się powstrzymać, ruszyłam za nim. Jednak nie było go już. Tak samo jak i czarnej bramy przez którą weszłam i pięknego, białego muru. Nim się spostrzegłam, znów szłam znajomą, zamarzniętą ścieżką mijając kolejne wysokie drzewa.
Jednak te drzewa wcale nie przypominały tych, na które z takim rozmarzeniem patrzył Wiktor. Wycierając mokry policzek rękawem, ruszyłam w stronę domu. Miałam dość wrażeń, jak na jeden dzień. Ale dziwne przeczucie, że to jeszcze nie koniec absolutnie nie chciało mnie opuścić.
Będąc blisko bramy usłyszałam radosne szczekanie psa.
- Jessica? Co ty tutaj robisz? - usłyszałam za sobą znajomy głos, a po chwili czyjaś ciepła dłoń wylądowała na moim ramieniu.
***
Hej Wam! ;* W niedawnej ankiecie wygrali, jak dobrze Wam wiadomo, Armin i Alexy :D Dziś ich skończyłam. Nie jestem zbyt zadowolona z efektu i przy najbliższej okazji bardziej się postaram.
Podstawiam wszystkich ciepło i do następnego! <3 


sobota, 5 grudnia 2015

Rozdział CXXV

    Obudziłam się dość szybko, mianowicie wtedy, gdy Lysander kładł mnie z powrotem na łóżko. Nie spałam głęboko, ponieważ nie mogłam. Ciągle martwiłam się o niego, więc myślę, że moja podświadomość przez to była czujna na każdy bodziec z zewnątrz. Chociaż jego dłonie jak zwykle były bardzo delikatne to i tak mnie obudziły
- Lys? - wymamrotałam, przecierając oczy i tuląc do jego torsu - Długo spałam?
- Ciii Jessico - szepnął - Tylko godzinę. Śpij dalej.
Jednak zrobiłam dokładnie przeciwnie jego słowom.
- Lysander, możesz mnie postawić? - spytałam już całkowicie przytomna.
Chłopak lekko zdziwiony położył mnie na łóżko i usiadł obok. Spojrzałam na zegarek. Było grubo po północy. Odkładając telefon na stolik nocny odruchowo włączyłam lampkę, która dała przyjemną poświatę w ciemnym pokoju.
- Jessico, powinnaś spać - zauważył.
- Za chwilkę - odparłam ziewając - muszę ci najpierw przygotować łóżko, później muszę się przebrać i sprawdzić czy ciocia jest - wyliczałam.
- Twojej cioci jeszcze nie ma, przynajmniej ja nie słyszałem by ktoś wszedł do domu - westchnął białowłosy.
- Pewnie znowu pogorszyło się jakiemuś pacjentowi - mruknęłam pod nosem, po czym wstałam i weszłam do toalety by opłukać twarz w zimnej wodzie. Gdy spojrzałam do lustra, moim oczom ukazała się blada dziewczyna z mocno podkrążonymi oczami i totalnym nieładem na głowie. Nie wyglądało to najlepiej i nie byłam szczególnie zadowolona tym, że Lys widział mnie w takim stanie. Wzdychając, przebrałam się w swój ulubiony, za duży T-shirt i spodenki, po czym przeczesując palcami włosy, wyszłam z toalety. Po drodze chwyciłam jeszcze czarny podkoszulek Erica.
- Lys, łap - rzuciłam mu, a on z niezwykłą zręcznością złapał jedną ręką w locie.
- Co to? - spytał, przyglądając się mi.
- Przebierz się - powiedziałam, czując rumieniec na policzkach - Przecież nie będziesz spał w koszuli, będzie ci niewygodnie... - przełknęłam ślinę, starając się nie patrzeć mu w oczy.
- Dziękuję ci - uśmiechnął się i wyszedł. Dopiero kiedy drzwi się za nim zamknęły, wypuściłam powietrze z płuc z wielkim świstem. Nie znałam go od dziś, a jednak wciąż byłam w nim zakochana tak bardzo jak na samym początku. Uśmiechnęłam się do swoich myśli i szybko poprawiłam jego kołdrę na materacu. Czułam lekki niepokój wiedząc, że Lys będzie spał ze mną w jednym pokoju, ale tłumaczyłam sobie to wszystko jego bezpieczeństwem. Przecież nie mógłby wrócić do domu sam o tak późnej porze!
- Jestem - usłyszałam skrzypnięcie drzwi i miękki ton głosu chłopaka. Odwróciłam się w jego stronę i ujrzałam stojącego w drzwiach, najprzystojniejszego chłopaka na świecie w czarnym podkoszulku podkreślającym jego dobrze zbudowany tors, trzymającego w dłoniach dwa kubki ciepłego, parującego napoju i uśmiechającego się do mnie znad białych kosmyków. Nogi same uginają się na taki widok.
- Miło z twojej strony - uśmiechnęłam się zabierając od niego parujący kubek. Było w nim moje ulubione kakao - Jak ty mnie dobrze znasz.
- Staram się - odwzajemnił uśmiech i usiadł obok mnie na łóżku. Wtulając się w niego patrzyłam w lekkim zamyśleniu na srebrny księżyc. Był tej nocy naprawdę piękny.
- Jessico? - usłyszałam szept Lysa i poczułam jego ciepłą dłoń na mojej.
- Tak?
- Jak myślisz, czego może chcieć od ciebie Wiktor?
Zamyśliłam się na moment. Tak naprawdę to nie wiedziałam, ale czułam, że o coś mu chodzi. Bo niby po co miałby tu przyjeżdżać za dziewczyną, którą ledwo zna i urządzać takie szopki w obecności chłopaków ze szkoły?
- Nie wiem - odparłam - Ale chciałabym, żeby on zniknął.
Wtedy mnie pocałował.
***
Następnego dnia obudziłam się dosyć późno, gdyż słońce było już w zenicie. Przez okno widziałam leniwie spadające płatki śniegu. Z uśmiechem na ustach przeciągnęłam się i wstałam z łóżka. Moją uwagę przykuła mała karteczka leżąca na stoliku obok okna. Delikatnie wzięłam ją do ręki. Nie musiałam czytać, by wiedzieć kto i co pisze.


Moja droga Jessico,
Zapewne dobrze wiesz co zrobiłaś. Jest mi z tego powodu bardzo smutno, że nie posłuchałaś mojej prośby. Ale spokojnie, twój kochaś jest u siebie w domu. Głupi, wrócił rano, gdy jeszcze spałaś. Nie martw się, jest bezpieczny.
Na razie.
Tak czy inaczej, chciałem ci powiedzieć, że wszystko wiem i bardzo za tobą tęsknie. Jesteś doprawdy bardzo słodka kiedy śpisz. Taka niewinna, że aż chciałoby się...
schować cię w najodleglejszym zakątku ziemi i przetrzymywać tylko po to, by móc widzieć twoją twarzyczkę codziennie. Jaki z tego Lysandra szczęściarz... nie na długo.
Wiedziałaś, że zazdrość jest najpodlejsza z wszystkich uczuć?
Wiktor.

Później usłyszałam dzwonek do drzwi, a przy gofrach z owocami, które ciocia zrobiła na śniadanie widziałam przygaszony wyraz twarzy mojej mamy.
-----------------------------------------------------
Witam wszystkich! Otóż ostatnio jedna z moich czytelniczek wysłała mi bloga pewnej dziewczyny, która niedawno go założyła i lekko powiedziawszy, wzoruje się na moim. Chciałabym tylko, żeby ta osoba przestała. To nie jest miłe uczucie, kiedy pracujesz na coś, osiągasz sukcesy a ktoś inny wzbija się na twojej pracy. Bardzo mnie to zabolało. Nie będę wysyłać wam linków do tej osoby, żeby po prostu nie pojawiły się pod jej stroną niemiłe komentarze, bo nie o to tu chodzi. Chciałabym, żeby ta osoba nie kopiowała moich pomysłów i zaczęła sama pracować a może wkrótce okaże się, że będzie miała jeszcze więcej czytelników niż ja, czego jej życzę. Tylko niech nie wzbija się cudzym kosztem, bo to nie jest uczciwe. Mam nadzieję, że taka sytuacja więcej się nie powtórzy :)
Serdecznie was wszystkich pozdrawiam i do następnego! ♥

czwartek, 26 listopada 2015

Rozdział CXXIV

Chciałabym Was wszystkich bardzo przeprosić, że nie dodałam rozdziału w tamtym tygodniu! Miałam tak dużo nauki, że nawet nie zaglądnęłam na bloga. To plus strasznie napięty plan tygodnia i kompletnie nie miałam do tego głowy. Nawet na fb nie mieliście o mnie żadnej informacji... Strasznie mi przez to głupio. Przepraszam Was wszystkich, postaram się to wynagrodzić ♥
-------------------------------------------------------------------------------------------
     Mój szok był w tamtej chwili tak ogromny, jak jeszcze nigdy w życiu. Z początku myślałam że śnię.
- Lysander, co ty tutaj robisz? - spytałam zszokowana, rzucając się mu na szyję.
- Myśl o tobie nie dawała mi spokoju i nie mogłem spać, dlatego dzwoniłem do ciebie, ale nie odbierałaś. W końcu postanowiłem przyjść. Pukałem kilkukrotnie, ale gdy nikt nie otworzył postanowiłem wejść - powiedział, ściskając mnie mocniej.
Z lekkim zdziwieniem wzięłam do ręki telefon - 15 nieodebranych połączeń. Mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem.
- Wybacz, miałam małą sprzeczkę z Ericiem, a telefon był wyciszony. Drzwi są otwarte dlatego, że ciocia wraca późno z nocnej zmiany, więc ich nie zamykamy - wyjaśniłam odsuwając się lekko od niego - Ale mimo wszystko cieszę się, że jesteś.
Chłopak uśmiechnął się, a po chwili spojrzał na mnie uważnie.
- Chciałbym, żebyś mi powiedziała co cię dręczy - jego ton głosu spoważniał - Bardzo się o ciebie martwię. W dodatku nie podoba mi się ten cały Wiktor. Czy coś cię z nim łączy? - do dwukolorowych tęczówek chłopaka, w których lekko mieniło się światło księżyca, wkradł się lęk.
- Tak jakby - westchnęłam smutno.
Zorientowałam się jednak co palnęłam, kiedy niedowierzanie na jego twarzy zmroziło mi krew w żyłach. Cóż za nieporozumienie.
- Znaczy, Lys, to nie tak! - złapałam go za rękaw kiedy już miał wychodzić.
- Dlaczego? - rzucił krótko i spojrzał na mnie smutno. Jego wzrok tak mnie sparaliżował, że nie mogłam się wysłowić. Wtedy chwycił za klamkę.
- Nie, stój! Łączy mnie z nim tylko to, że jest moim bratem! - słowa same się potoczyły, zanim zdążyłam pomyśleć. Znowu.
Kiedy zakryłam dłonią usta, było już za późno. Białowłosy zatrzymał się w pół kroku i odwrócił w moją stronę.
- Jak to bratem?
Nie wytrzymałam. Miałam tego nie mówić! Ale to wszystko... przerosło mnie. Wycofałam się z powrotem do pokoju i rzucając na łóżko, zakopałam się w pościeli. Nie chciałam, żeby na mnie patrzył. Nie chciałam widzieć co się teraz stanie. Chciałam przestać istnieć.
- Jessico, to wszystko prawda? - poczułam, jak chłopak siada na moim łóżku, wywnioskowałam to po lekkim spadku materaca.
Nie odpowiedziałam. Łzy ciekły po mojej twarzy, lecz z początku nawet tego nie zauważyłam. 
- Och, Jessico - usłyszałam ciche westchnięcie a po chwili kołdra w magiczny sposób znalazła się na podłodze. Lys zbliżył się do mnie tak bardzo, że prawie dotykaliśmy się nosami. Widziałam ulgę w jego oczach.
- Proszę, wytłumacz mi to od początku - uśmiechnął się lekko.
Pociągając nosem opowiedziałam mu wszystko. Nie mogłam dłużej milczeć, ta cała sytuacja mnie przerosła. Chłopak słuchał bardzo uważnie i ani razu nie przerwał mojego monologu. Po skończonej opowieści poczułam, jak jakiś wielki kamień zlatuje z mojego serca, lecz jednocześnie ogromny strach zajął to puste miejsce. Bałam się o Lysandra.
Po skończonej przemowie, gdy już zamilkłam chłopak wstał i zaczął chodzić nerwowo w tę i z powrotem po pokoju. 
- I to wszystko działo się po moim nosem a ja tego nie zauważyłem - zmełł w ustach jakieś przekleństwo - Nie można tak tego zostawić, Jessico - powiedział, patrząc mi w oczy.
- Proszę cię, nie myśl teraz o nim, tylko o sobie! Trzeba coś wymyślić, bo nie będziesz bezpieczny! - poczułam łzy zbierające się pod powiekami.
- Mi nic nie grozi z jego strony - chłopak uśmiechnął się delikatnie.
- A co jeśli? - nie dawałam się przekonać. 
- Wierz mi, że nie - podszedł do mnie i delikatnie pogłaskał mnie w policzek - I ty też jesteś już bezpieczna.
Mimo jego słów, które wypowiadał do mnie tak ciepłym tonem, wątpliwości zostały. Nie mogę go teraz spuszczać z oka. Muszę mieć pewność, że będzie bezpieczny choćby za wszelką cenę.
- Lys.. Będę spokojniejsza, jeśli dziś na noc tutaj zostaniesz... - czułam, jak pieką mnie policzki - Bo niebezpiecznie jest wracać teraz jak jest tak ciemno, jeszcze o tej porze.
Myślałam, że serce mi wyskoczy wypowiadając te słowa.
Na szczęście chłopak zgodził się i z racji tego, że nie mogłam zasnąć, zaproponował wspólne oglądanie filmu. Podczas gdy ja odpalałam laptopa, białowłosy przyniósł sobie materac i pościel z pokoju gościnnego i ułożywszy je na podłodze tuż obok mojego łóżka, uśmiechnął się promiennie i usiadł obok. 
Jak się pewnie domyślacie nie mogłam kompletnie skupić się na fabule, gdyż moje myśli krążyły wokół Lysandra. I wciąż na nowo, jakby ktoś wredny co chwila włączał replay, pojawiało się pytanie: Co teraz będzie?
Ostatnie co pamiętam z tamtego wieczoru to to, jak ramię chłopaka oplotło mnie przyjemnie w talii, a ja ułożyłam głowę na jego ramieniu. Co się stało później? Można to ująć tak: "urwał mi się film". 

piątek, 13 listopada 2015

Rozdział CXXIII

   - Jessico, nie płacz..
Te słowa słyszałam nawet wtedy, gdy byłam już w domu. 
Nie płacz.
Staram się. Do cholery, staram się! Ale wszystko nie jest takie jak być powinno. A zwierzając się komukolwiek narobiłabym więcej problemów. Muszę w końcu zacząć liczyć sama na siebie. Coraz bardziej zastanawiałam się nad zmianą szkoły. Czy nie wyjechać, czy nie porzucić szkoły, przyjaciół, rodziny i przede wszystkim Wiktora. Ta myśl przyszła tak nagle. Jeśli wyjadę nie będę już nikomu sprawiać kłopotu. Przecież dobrze widzę, że Lysander nie jest ani ślepy, ani głupi. Zaczyna się czegoś domyślać. A on nie poddaje się tak łatwo. Dyskretnie, ale dopnie swego. A tego zrobić nie może. Czy powinnam ich porzucić dla ich własnego dobra? Oszczędności jakieś mam. Z pewnością dałabym sobie radę. Przy okazji zatrudniłabym się to tu to tam... Gorzej z ukończeniem szkoły.
Tak rozmyślałam leżąc na łóżku w swoim pokoju i patrząc w sufit. Coraz bardziej dobijała mnie cała sytuacja i przytłaczała mnie moja bezradność. Przed czym chcę uciec? Sama tego nie wiedziałam. 
Być może nawet przed samą sobą.
Nie mogąc znieść nieznośnych myśli rozsadzających mi głowę, wstałam z łóżka i poczłapałam powoli do kuchni zrobić sobie gorące kakao. Ja wiem, że to zbrodnia przeciwko figurze, zważając, że była już 23:00.  Ale to było silniejsze ode mnie. Po cichu otworzyłam drzwi do pokoju, które skrzypnęły lekko, po czym delikatnie na palcach przemierzyłam schody. Szybko pstryknęłam światło przekraczając próg kuchni po czym skierowałam się prosto do lodówki. Po niecałych piętnastu minutach napój już aromatycznie parował w moim ulubionym czerwonym kubku. Cicho, tak by nikogo czasem nie obudzić, wyszłam na schody. Jednak jedna osoba w domu ma słuch czulszy, niż się spodziewałam.
- Jessico? - już miałam nacisnąć klamkę do pokoju, kiedy nagle zatrzymałam się w pół kroku.
- Tak Eric?
Uśmiech. Uśmiechnij się dziewczyno.
- Możesz na chwilę przyjść do mojego pokoju?
Zielone tęczówki brata lekko błysnęły w ciemnościach.
Czyżby się czegoś domyślił, zauważył? A może Lysander coś mu powiedział?
- Oczywiście - mimo wielu wątpliwości, rzuciłam to słowo lekko i powoli skierowałam kroki w stronę pokoju brata. Dłonie lekko mi drżały po niedawnej sytuacji, jednak starałam się to ukryć. Pełna wątpliwości weszłam do ciemnego wnętrza, a chłopak delikatnie zamknął za nami drzwi. Ogrzewając zimne dłonie o kubek, usiadłam na krawędzi jego łóżka i spojrzałam na niego. 
Eric nie wyglądał najlepiej. Wymięta, biała podkoszulka, którą miał na sobie oraz czarne spodenki wskazywały na to, że chłopak kładł się już spać. No a przynajmniej taki miał zamiar. Zmierzwione kosmyki włosów zdawały się żyć każdy swoim życiem, a oczy wpatrzone w podłogę były jakby przygaszone. To fakt, zaniedbywałam brata ostatnimi czasy. Na ferie wyjechaliśmy bez niego, a całe dnie spędzane w szkole lub na próbach też nie sprzyjały naszym kontaktom. Nagle poczułam się jak wyrodna siostra.
- Jess, wiesz... - urwał w pół zdania, jakby namyślając się nad doborem odpowiednich słów, przygryzł lekko wargę.
A może on ma jakieś problemy w nowej szkole?! Boże, a ja nic nie zauważyłam!
-... Martwię się o ciebie - dokończył przenosząc swój wzrok z podłogi na mnie.
Przyznam lekko mnie to zbiło z tropu.
- Niepotrzebnie - uśmiechnęłam się, chcąc by moje słowa zabrzmiały pewniej. 
- Ja wiem, że ty się do niczego nie przyznasz, bo wolisz czekać aż sytuacja sama cię przytłoczy. Ale proszę cię, jestem twoim bratem. A tym razem sytuacja w której się znalazłaś nie wydaje się być wesoła. Ciągle nie ma cię w domu, a jak jesteś to chodzisz przygaszona i wciąż błądzisz gdzieś myślami. Tym razem nie dam się zbyć słowami typu: nic mi nie jest, nie martw się, dam sobie radę... Nie wątpię, że nie dasz sobie rady. Przecież ty sobie ze wszystkim radzisz. Chodzi o to, żebyś w końcu zaczęła dostrzegać innych dookoła. Oni chcą ci pomóc, a ty ich nieświadomie odtrącasz chcąc ich chronić. A przecież odtrącając ich, ranisz bardziej... - urwał.
Jego oczy lekko błyszczały, co świadczyło o tym, że z trudem stara się powstrzymać łzy.
Przyznam szczerze. Nie takich słów się spodziewałam. Przecież to co mówi Eric nie może być prawdą.
A jeśli jest?
Jego szmaragdowe oczy były wpatrzone we mnie z napięciem. Patrząc na niego zdałam sobie sprawę z jednej rzeczy.
Że Eric, ten mój słodki, młodszy braciszek, dorósł. Może był nawet doroślejszy ode mnie. 
Wzięłam głęboki wdech.
- Eric,  ze sprawą w którą jestem zamieszana muszę poradzić sobie sama. Proszę cię, nie martw się i pozwól mi działać. Jeśli będzie naprawdę źle, powiadomię cię o wszystkim - uśmiechnęłam się do niego ciepło.
W wielkich, zielonych oczach chłopaka zobaczyłam niedowierzanie. Ewidentnie mi nie ufał.
- Jess, proszę, daruj sobie - wstał i okrążając pokój parę razy, westchnął głęboko. Był wściekły.
- Proszę, zrozum... - zaczęłam, ale mi przerwał.
- Co mam niby rozumieć? Że własna siostra jest wplątana w coś dziwnego, a może nawet groźnego a ja mam stać z boku i przyglądać się temu bezczynnie? I czekać łaskawie na znak, kiedy już będzie "naprawdę źle"? - zaczął żywo wymachiwać rękami w powietrzu. 
Nie rozumiałam. Kompletnie nic z tego nie rozumiałam. Ja chciałam ich tylko chronić, a oni wszyscy się wściekali. Czy nie rozumieją, że to jest dla ich dobra? Czy mogą w końcu to pojąć?
- Przepraszam, że tak bardzo chcę twojego dobra. I przepraszam, że tak bardzo cię kocham. I przepraszam, że musisz mieć taką siostrę - wstałam z łóżka.
Naprawdę, jego słowa bardzo mnie bolały. Nie zważając na nic, przemierzyłam cały pokój od łóżka do drzwi i pewnie nacisnęłam klamkę.
- Jess, wróć - chłopak ruszył w moim kierunku, jednak było już za późno.
- Dobranoc Eric - rzuciłam zamykając za sobą drzwi. Niemal w prędkości światła dotarłam do siebie i zamknęłam drzwi. Księżyc, którym tak bardzo zachwycałam się u Lysa, teraz zdawał się być ponury. Rzuciłam się na łóżko i szczelnie owinęłam kocem. Chciałam być sama.
Kiedy tak leżałam, powoli odpływając w sen, usłyszałam ciche skrzypnięcie drzwi. Nie chciałam już dzisiaj oglądać ani Erica, ani ciotki, więc zaczęłam udawać, że twardo śpię. Drzwi cicho zamknęły się i dało się słyszeć ciężkie kroki zbliżające się do mnie. Ja jednak ani drgnęłam. Jednak gdy poczułam, że łóżko się pode mną zapada i ten ktoś ewidentnie siedzi na nim, nie wytrzymałam. Zerwałam się do pozycji siedzącej, a tam... Oczom dosłownie nie mogłam uwierzyć, kiedy na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech.
- Przepraszam o najście o tak późnej porze, madame.
-------------------------------------------------------------------------------------------
Hej wszystkim! :D Oczywiście pod poprzednim postem bardzo zaskoczyliście mnie ilością komentarzy i pomysłów na rysunek, więc postanowiłam zrobić małą ankietę, która jest z prawej strony bloga. Zachęcam do oddania głosu, który jest całkowicie anonimowy ♥

niedziela, 8 listopada 2015

Halloween

Przepraszam, że dodaję ten rysunek tak późno, ale wczoraj podczas tworzenia niestety zasnęłam, więc musiałam kończyć dzisiaj. Jednak mam nadzieję, że wam to nie przeszkadza :) Obrazek nie wyszedł tak jak sobie go wyobrażałam na samym początku, ale niestety już za późno na zmiany. Co do rozdziałów, to postaram się je publikować co sobotę, ale zachęcam do do wejścia na moją oficjalną stronę na facebooku, gdzie pierwsi dowiecie się jeśli nastąpią jakieś zmiany :D
Następnym razem zamiast Lysandra postaram się stworzyć Armina ^^
Chciałabym teraz zorganizować małą zabawę. Niech każdy, kto przeczyta to co teraz piszę zostawi po sobie ślad w postaci komentarza. Możecie w nim napisać na przykład, z jakim chłopakiem chcielibyście następny rysunek. Chciałabym w ten sposób dowiedzieć się, ilu Was jest :D Im więcej komentarzy, tym większa motywacją dla mnie! <3
Tak więc pozdrawiam wszystkich gorąco i do następnego! :3

sobota, 7 listopada 2015

Rozdział CXXII

    - Idziemy do ciebie? - spytałam, gdy spostrzegłam że droga wydaje mi się znajoma.
- Tak - uśmiechnął się uroczo i spojrzał na mnie - Zawiedziona? Myślałaś, że to będzie coś bardziej ekskluzywnego, typu restauracja? - spytał marszcząc białe brwi.
- Nawet przez myśl mi to nie przeszło - odparłam zgodnie z prawdą - Szczerze, nie lubię zbyt tłocznych miejsc.
- To tak, jak ja - westchnął, a ja bardziej wtuliłam się w jego ramię, co wywołało na twarzy chłopaka słodki rumieniec. 
Nie spodziewałam się, że Lys zabierze mnie do swojego starego domu. Szczerze, kiedyś mu wspomniałam, że chętnie bym go obejrzała, ale nie sądziłam, że chłopak spełni moją prośbę tak szybko. Byłam tym bardzo podekscytowana.
Nagle uderzyła mnie myśl, o której powinnam pamiętać.
- Lys - spojrzałam na niego z przerażeniem - Zapomniałam z tego wszystkiego wam powiedzieć, że mamy grać koncert w kubie!
Białowłosy ponownie się uśmiechnął i poczochrał mnie po włosach.
- Spokojnie, Paul zadzwonił do mnie a ja przekazałem to reszcie. Gramy za tydzień, więc próbę robimy jutro wieczorem. Kastiel ci nie powiedział?
- Nie - westchnęłam z ulgą. Jak to dobrze, że Paul postanowił zadzwonić też do Lysa.
Na myśl o koncercie na mojej twarzy pojawił się uśmiech i choć na chwilę pomogło mi to zapomnieć o chłodnych oczach Wiktora.
Niedługo potem stałam już przy wielkiej, czarnej bramie wejściowej, która prowadziła do domu białowłosego. Jego dom wyglądał jak typowy, stary dwór. Tylko dużo bardziej upiorniejszy.
Nie przeszkadzało mi to. Bardzo lubię domu z duszą.
- Proszę, madam - Lysander uśmiechnął się, otwierając przede mną drzwi.
- Dziękuję - dygnęłam i weszłam do wielkiego salonu, nad którym w samym centrum wisiał wielki, kryształowy żyrandol. Po zabraniu mojego płaszcza przez wysokiego lokaja, Lysander chwycił delikatnie moją dłoń i pociągnął za sobą. Lekko zaskoczona, ruszyłam za nim długimi schodami na drugie piętro. Oczywiście po przejściu tylu stopni nie sposób było nie dostać zaawansowanej zadyszki.
- Jeszcze kawałeczek - zaśmiał się chłopak, słysząc mój ciężki oddech.
Niedługo później stanęliśmy przed dość szerokimi, pięknie ozdobionymi, białymi drzwiami.
- Co tam jest? - spytałam zaciekawiona, gdyż, szczerze powiedziawszy, jeszcze nigdy nie byłam w tamtym pokoju.
- Sama się przekonaj - Lysander uśmiechnął się tajemniczo. Zachęcona jego słowami, pchnęłam drzwi, które otworzyły się z głuchym skrzypnięciem. Wewnątrz było ciemno, mrok rozjaśniały tylko pojedyncze światła świec, które nadawały pomieszczeniu niesamowity klimat. Gdy wytężyłam wzrok, dostrzec mogłam niewysoki stół, a na nim... wybornie przygotowaną kolację. Pokój był wielki, okna, przez które do środka wpadało nikłe światło księżyca, były równie wysokie. 
Wciąż nie mogłam się przyzwyczaić do czasu zimowego. Niby godzina piąta po południu, a księżyc już powoli wschodził.
- Madam, zapraszam - usłyszałam ponaglający, ciepły głos białowłosego, po czym poczułam jego delikatne dłonie łapiące mnie w talii i nagle straciłam kontakt z podłożem.
Nie wiem, czy wiecie, ale nie lubię być noszona na rękach. Czuję się wtedy jakby zależna od tego, który mnie trzyma. A tego nie lubię.
Nie lubię polegać na innych, sprawiać im kłopotu moją osobą. 
Ale właśnie w tamtym momencie, zamiast zeskoczyć, objęłam ramionami szyję Lysandra i przylgnęłam do niego całą sobą.
Jestem pełna sprzeczności.
***
W moich ramionach wydawała się taka krucha i bezbronna.
Trzymałem ją w ramionach jak najcenniejszą, najkruchszą porcelanę. Kiedy poczułem, jak jej zimne ciało przytula się do mnie, serce jakby oblał mi najsłodszy miód na ziemi. Dla tej osoby warto żyć. Dla niej będę walczył.
Ostrożnie wszedłem do pokoju i delikatnie zamknąłem za sobą drzwi. Bardzo się starałem przygotowując to wszystko. 
Przyprowadziłem Jessicę do mojego starego domu, w którym teraz mieszka służba. Dziewczyna kiedyś wspominała, że chciałaby go obejrzeć. Formalnie mieszkam z Leo, ale żeby spędzić z nią trochę czasu sam na sam, postanowiłem zorganizować kolację tutaj. Fakt, budynek jest stary, a do tego klimatyczny. A wyraz zachwycenia na jej twarzy utwierdzał mnie w tym przekonaniu.
Starałem się, żeby dzisiejszy wieczór był wyjątkowy. Chciałem tym samym oderwać ją trochę od ponurych myśli i problemów, które ostatnio zaprzątały jej głowę. Chociaż nie chciała się nimi podzielić, to i tak pragnąłem ją z nich jakoś uwolnić. Jej milczenie bardzo mnie bolało. 
- Lysander, to wygląda przepięknie - dziewczyna spojrzała mi w oczy z delikatnym uśmiechem na ustach. W jej szmaragdowych oczach można było dostrzec ekscytację i radość. Te słowa sprawiły mi ogromną przyjemność. W szczególności dlatego, że sam to wszystko przygotowałem. Owszem, miałem kucharkę, która widząc moją nieporadność w kuchni sama chciała się tym zająć, ale nie pozwoliłem jej niczego tknąć. Chciałem, żeby wszystko wyszło idealnie.
- Miło mi to słyszeć - powiedziałem, stawiając Jessicę na podłodze.
Dziewczyna lekko usiadła na poduszce, która leżała obok stolika. Ja zająłem miejsce naprzeciwko. I kiedy na nią spojrzałem, nie mogłem się opanować. Moje serce przyspieszyło. W nikłym świetle świec wyglądała słodko. Oczy spuszczone, kosmyki włosów lekko opadające na twarz, delikatne rumieńce. Trudno mi było oderwać wzrok.
Rozmawialiśmy. Oczywiście, że rozmawialiśmy. Ale dziś wyjątkowo trudno było mi się skupić.
- Lysander, coś nie tak? - nagle jej wesoły śmiech ucichł i spojrzała na mnie pytająco.
- Nie, wszystko w porządku Jessico - uśmiechnąłem się.
- Na pewno? - dziewczyna położyła swoją zimną dłoń na mojej.
Wtedy nie wytrzymałem.
Jestem dżentelmenem z krwi i kości, wychowałem się w wyjątkowo zimnej atmosferze rodzinnej i nie miałem do jedenastego roku życia żadnych przyjaciół. Do tej pory myślałem, że jestem odporny. Ale to, co ta dziewczyna ze mną robiła, jakie uczucia potrafiła wzbudzić... To jest bardziej niż niesamowite. Myślałem, że nie potrafię czuć, że nie potrafię kochać, że nie potrafię żyć. Dzięki niej zrozumiałem, że jest inaczej.
Chyba właśnie dlatego wtedy wstałem, podszedłem do niej i usiadłem naprzeciwko. Chwyciwszy jej bladą twarz w swoje dłonie, spojrzałem w ukochane, ogromne, zielone oczy, które tak łatwo podbiły moje serce.
- Lysander, na pewno wszystko w porządku? - spytała cicho.
- W jak najlepszym - uśmiechnąłem się i w końcu zrobiłem to, o czym myślałem odkąd weszliśmy do domu.
Pocałowałem ją.
Oddała pocałunek bardzo namiętnie. Miałem wrażenie, że serce dosłownie wyskoczy z mojej piersi. Chciałem mieć ją całą dla siebie. Nikt inny nie mógł mi jej odebrać. Ona była moja. 
Chcąc się w tym utwierdzić, wziąłem ją na ręce i przytuliłem najmocniej jak się da. Wtedy usłyszałem ciche łkanie. Przerażony, ostrożnie posadziłem ją na wielkim łóżku i przyklęknąłem, by móc spojrzeć w jej spuszczone oczy.
- Jessico? Wszystko gra?
- Tak - szepnęła wycierając grzbietem dłoni łzy z policzka - Kocham cię, Lysander.
Nie wiem dlaczego, ale te słowa dziwnie mnie zaniepokoiły.
Nie zdążyłem jednak nic dodać, gdyż dziewczyna zamknęła mnie w swoim, dość mocnym, uścisku. Delikatnie głaszcząc ją po włosach, starałem się uspokoić niespokojne myśli.
----------------------------------------------
Dzisiaj postaram się jeszcze wstawić halloweenową wersję Lysandra i Jessici :D na razie są gotowi w połowie. 
Pozdrawiam gorąco! ♥

sobota, 31 października 2015

Rozdział CXXI

    Do końca lekcji nie widziałam Lysandra. To tak, jakby zapadł się pod ziemię. Za to Wiktor nie opuszczał mnie na krok. Na stołówce, na korytarzu, w sali muzycznej... Wszędzie czułam na sobie jego czujne spojrzenie.
Po dzwonku, kiedy już wychodziliśmy, w drzwiach zatrzymała nas Rozalia.
- Hej Jess, pogadajmy - rzuciła tylko i chwyciła moje ramie odciągając mnie możliwie jak najdalej od chłopaka.
- Co jest? - spytałam, kiedy białowłosa uznała, że kilometr to dobra odległość.
- Dziewczyno, co to wyprawiasz? Gdzie Lys? - naskoczyła na mnie.
- Wracam do domu, nie wiem gdzie jest - odparłam ze stoickim spokojem. 
- Jak to nie? Kiedy ostatnie raz go widziałam, wyglądał jakby nie miał kompletnie kontaktu z tym światem! W dodatku był jakiś taki... wyprany...
- Czy to dziwne? Przecież to Lysander - wzruszyłam ramionami.
- Słuchaj - jej ton spoważniał - Nie mam pojęcia, co się między wami stało, ale mam nadzieję, że to się szybko odstanie. A ten cały koleś niech w końcu odpuści, bo łazi za tobą cały dzień! To nie jest normalne - przyjaciółka lekko zerknęła w jego stronę, po czym powróciła do mnie spojrzeniem - Idziesz natychmiast poszukać Lysa - powiedziała twardo, łapiąc mnie za ramiona.
- Nie - rzuciłam, starając się uwolnić z jej uścisku.
- Nie znam takiego słowa. A teraz ruchy! Z tego co wiem, Lysio był dziś bardzo podekscytowany i wspominał coś o jakichś planach na wieczór - dziewczyna lekko się uśmiechnęła a a po chwili spojrzała prosto w moje oczy - Jestem pewna, że plany dotyczyły ciebie. 
Byłam już lekko zdenerwowana jej ciągłym naleganiem. Ale za każdym razem, gdy wymawiała jego imię, na sercu robiło mi się cieplej. 
- Roza, nie powinnaś się wtrącać - powiedziałam nie swoim głosem - A teraz wybacz - wyrywałam się i zostawiłam dziewczynę w lekkim szoku oddalając się parę kroków i wrócając do Wiktora, który przez cały czas świdrował nas wzrokiem.
- Jessico, to niemiłe tak nagle mnie opuszczać - powiedział, a ja miałam wrażenie, jakby nagle owiał mnie chłód. Nie komentując tego, ruszyłam przed siebie. Czułam się strasznie dziwnie, na dodatek przez cały dzień miałam wrażenie, że nie jestem sobą. Idąc w zamyśleniu w stronę domu, nagle usłyszałam czyjś głos. Lecz ten głos byłabym w stanie poznać wszędzie.
- Jessica! - wołanie dobiegło mnie zza pleców.
- Nie odwracaj się - szepnął Wiktor wprost do mojego ucha, a ja poczułam zimny powiew na karku. Mimo niewyobrażalnej chęci ucieczki, zatrzymałam się.
- Jessico! - dobiegł mnie zdyszany głos Lysandra, a po chwili jego ciepła dłoń wylądowała na moim ramieniu.
- Lysander... - szepnęłam odwracając się. Spojrzałam w jego ciepłe, dwukolorowe oczy, przepełnione tak wielkim smutkiem i determinacją. Widziałam jego zmierzwione, białe kosmyki, które powykręcały się w każdą stronę po długim maratonie. Zaczerwieniony lekko nos oraz policzki od mroźnego powietrza. W dodatku w nieładzie zapięty czarny płaszcz i niechlujnie zawiązana, zielona apaszka.
Zanim zdołałam racjonalnie pomyśleć, moje ciało samo przylgnęło do jego ciała, a ramiona oplotły jego szyję w uścisku.
- Jessico, tak bardzo cię przepraszam, nie wiem co we mnie wtedy wstąpiło, nie byłem sobą... - zaczął się tłumaczyć, jeszcze z trudem łapiąc powietrze do płuc.
Nie byłam w stanie nic powiedzieć. Czując szybkie bicie jego serca, nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Łzy, które kapały nieprzerwanie po mojej twarzy, zdawały się nigdy nie przestać cieknąć. Nagle jakby mnie coś odblokowało i znów mogłam poczuć ciepło.
Miasto, które widziałam znad ramienia białowłosego, wydawało się rozświetlone i czyste, okna wieżowców połyskiwały w słońcu. Muzyka dobiegająca z przejeżdżających obok samochodów powodowała, że czułam się, jakbyśmy byli głównymi bohaterami tragicznie romantycznego filmu. Zachodzące powoli słońce, łzy i ten jedyny. Oto my - dwoje niezwykle atrakcyjnych młodych ludzi - dobra, niech będzie, że tylko jedno z nas należało do tej kategorii. Ja prawdopodobnie jestem jedynie akceptowalna. 
Tak więc, czego chcieć więcej?
A no tak. Nasza sytuacja w której się znaleźliśmy psuła cały efekt.
Chciałabym wszystko wyjaśnić Lysandrowi. Tak bardzo tego pragnęłam. Żeby sytuacja się w końcu wyjaśniła, żeby Wiktor zniknął i żeby to wszystko okazało się tylko chorym snem.
Delikatnie odsunęłam się od chłopaka by móc znowu spojrzeć mu w twarz.
- Lys, przepraszam, że na ciebie nawrzeszczałam. Tak strasznie mi głupio - spuściłam wzrok.
Dźwięk, jaki z siebie wydał po tych słowach, stanowił skrzyżowanie szlochu z westchnieniem. Jednak zaraz potem parsknął śmiechem, po czym uniósł moją twarz tak, bym z powrotem patrzyła prosto na niego. 
- Jesteś idiotką.
Nie zdołałam oczywiście powiedzieć tego, co miałam na myśli, ponieważ Lysander pochylił się i niespodziewanie mnie pocałował.
A wiedzcie, że właśnie wtedy straciłam kontakt z rzeczywistością.
I byłoby pięknie, gdyby nie ten dziwny chłód, który złapał mnie nagle za serce i kazał natychmiast odsunąć się od chłopaka. 
- Jessico, wracajmy, ten chłopak ma jakieś problemy z panowaniem nad emocjami. Lepiej się odsuń - ciszę przerwał głos Wiktora, którego ton wskazywał na to, że nie jest w najlepszym humorze. 
Aż zagotowało się we mnie przez tą jego uwagę.
- Lysander nie ma żadnego problemu - powiedziałam twardo, odwrócona tyłem do brata - Znam go - uśmiechnęłam się patrząc w słodkie oczy białowłosego w którym też się gotowało od tej uwagi.
- Żebyś później tego nie żałowała - powiedział tonem tak ponurym, że aż się odwróciłam. Jego źrenice mieniły się znajomą czerwienią - Ja wracam do domu - rzucił i odwróciwszy się do nas plecami, zaśmiał się gorzko. Śledziłam go wzrokiem, dopóki jego sylwetka nie zniknęła za zakrętem.
- Dupek - mruknął Lys - Chodźmy stąd. Przygotowałem dla nas coś specjalnego na resztę dnia - uśmiechnął się i delikatnie złapał moją dłoń.
--------------------------------------------------------------------
Wesołego Halloween życzę wszystkim! ♥
Szykuję też rysunek Halloweenowy z Lysiem, więc cierpliwości :*

sobota, 24 października 2015

Rozdział CXX

Lysander wybiegł z piwnicy jak poparzony po zobaczeniu tego nieszczęsnego siniaka. Zdziwiło mnie jego zachowanie, gdyż jeszcze nigdy nie zareagował aż tak gwałtownie. Nawet kiedy Debra wróciła, był w stanie trzymać swoje nerwy na wodzy. A tak dziwnie zachował się po zobaczeniu jednego, niegroźnego siniaka, który w dodatku wcale mnie nie bolał. 
Miałam tylko nadzieję, że nie zrobi nic głupiego.
Oczywiście po jego nagłym wyjściu również opuściłam piwnicę. Czułam się dziwnie nieswojo.
Jak nie ja.
Idąc w stronę klasy biologicznej, poczułam jak coś nagle z impetem ląduje na moim ramieniu
- Hej Jess! - usłyszałam roześmiany głos zza pleców i odwróciłam się. Pierwsze co zobaczyłam to burza niebieskich, zmierzwionych włosów i zarumienione policzki.
- Hej Alexy - uśmiechnęłam się do różowych oczu chłopaka - Jak leci?
- W porządku - wzruszył ramionami - Widziałaś może gdzieś Armina?
- Niestety - pokręciłam głową - Ale mogę pomóc ci go poszukać.
- Naprawdę? - chłopak uśmiechnął się jeszcze szerzej, a kiedy kiwnęłam głową chwycił mnie za nadgarstek i z wielkim uśmieszkiem krzyknął:
- No to chodźmy! - i pociągnął w stronę schodów.
- Tak w ogóle, to po co szukasz Armina? Przecież widujecie się codziennie w domu - spytałam, wspinając się za chłopakiem po schodach na pierwsze piętro.
- Bo się znowu gdzieś schował przede mną - westchnął. Choć nie mogłam dostrzec jego twarzy, gdyż szłam za nim, to i tak wiedziałam, że przewraca oczami.
- Dlaczego? - zdziwiłam się.
- Wie, że znowu będę prawić mu morały na temat konsoli. A to naprawdę już przechodzi ludzkie pojęcie, co on wyczynia! Siedzi na niej dwadzieścia cztery na dobę. Nawet w nocy słychać z jego pokoju słabą muzyczkę. To powoli staje się nienormalne - usłyszałam rezygnację w jego głosie. 
Mimowolnie na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Ta dwójka mimo wszystko tworzy wspaniały zespół jako rodzeństwo i naprawdę świetnie się dopełniają. Widać między nimi braterską miłość. To dlatego na sercu poczułam przyjemne ciepło.
- Cały Armin - westchnęłam.
- Hej Alexy, gdzie ty wleczesz biedną Jess? - na korytarzu przed nami jak spod ziemi wyrosła Rozalia.
- Szukamy Armina - wyjaśniłam.
- Znowu gdzieś się ukrył - dopowiedział Alexy, puszczając moją rękę.
Białowłosa zamyśliła się na moment.
- Ostatnio widziałam go, jak kręcił się na dziedzińcu - powiedziała - Myślę, że teraz siedzi na jednej z ławek z nosem w konsoli.
- No tak! - krzyknął chłopak - Jeszcze tam nie szukałem. Dzięki Roza - uśmiechnął się i zawrócił na schody.
- Nie ma za co, powodzenia! - usłyszałam jej śmiech za plecami pędząc za Alexym. Już po chwili byliśmy na mroźnym powietrzu.
- Nie widzę go tutaj - westchnął chłopak ze zrezygnowaniem - Musiał już się gdzieś teleportować - westchnął.
- Nie przejmuj się, może poszedł do którejś z sal? - spytałam, by go pocieszyć.
- Nie, tam już szukałem - machnął ręką.
- To gdzie jeszcze nie szukałeś?
Niebieskowłosy zamyślił się na dłuższą chwilkę.
- Dach! - krzyknął z uśmiechem - Tam jest na pewno.
Ruszyliśmy oboje po krętych schodach. Byliśmy już zmęczeni tym bieganiem po całej szkole, więc po prostu wczołgiwaliśmy się powoli na kolejne stopnie.
- Zaraz płuca wypluję - powiedział chłopak dysząc ciężko, gdy już byliśmy prawie na samym szczycie.
W końcu dotarliśmy. Jako że szłam pierwsza, otworzyłam drzwi i bez zastanowienia weszłam na dach. To, co zobaczyłam później przeszło moje najgorsze oczekiwania. Przez chwilę zastygłam bez ruchu.
Lysander trzymał Wiktora za kołnierz tuż na krawędzi dachu. 
Serce mi zamarło w piersi. Jedyne, co wtedy zrobiłam to krzyknęłam z całych sił: 
- Lysander!
I zakryłam dłonią usta. To Alexy zachowując zimną krew podbiegł do nich i pociągnął Lysandra jak najdalej od krawędzi, rozdzielając przy tym chłopaków. Wiktor, cały blady (zresztą, jak zawsze) dyszał ciężko podpierając dłonie na kolanach, po czym oparł się o ścianę i osunął na ziemię. Wtedy odzyskując pełnię świadomości, podbiegłam do niego.
- Wiktor, jesteś cały? - spytałam, dotykając dłonią jego zimnego policzka. Spojrzał na mnie zamglonymi oczami i kładąc zimną dłoń na mojej uśmiechnął się.
- Teraz tak.
Ulżyło mi, gdy usłyszałam taką odpowiedź. Akcja wyglądała naprawdę groźnie, przez chwilę naprawdę myślałam, że Lys puści chłopaka, a ten spadnie. 
No właśnie, Lysander!
Szybko wstałam z klęczek i odwróciłam się w stronę białowłosego, który siedział z rezygnacją na zimnej podłodze i opierając głowę na dłoniach patrzył w ziemię. Podbiegłam do niego jak oparzona.
- Lys, co ci strzeliło do głowy?! - wrzeszczałam wysokim, piskliwym głosem, którego nienawidzę, ale nad którym nie potrafię zapanować, przy okazji dając upust emocjom - Nie wierzę, że z powodu jednego, durnego siniaka byłeś w stanie zrobić coś tak okropnego! Jak mogłeś? Przecież on mógł spaść! - naprawdę, cudem powstrzymywałam się, by nie złapać go za kołnierz koszuli i ryknąć w twarz. Nie mogłam dopuścić do świadomości, że ta akcja była prawdą. To było prawie tak, jakbym obudziła się po Drugiej Stronie Lustra. 
- Jessico, to nie była moja wina. To nie byłem ja. To znaczy, byłem, ale tylko ciałem. Ja tego nie zrobiłem. - mówił cichym, zdławionym głosem. 
Naprawdę, z trudem docierało do mnie to co słyszałam.
- Jak możesz tak obrzydliwie kłamać? - szepnęłam z niedowierzaniem, a kiedy nie usłyszałam odpowiedzi, podniosłam się z klęczek i spojrzałam na niego ze zrezygnowaniem.
- Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś - usłyszałam swój oschły i twardy głos. Co to był za głos. Z pewnością nie mój własny.
- Jessico, chodźmy stąd - usłyszałam ciepły ton Alexy'ego, który po chwili otulił mnie swoim ramieniem i powoli sprowadził po schodach w dół, razem z Wiktorem. 
A potem, ni stąd, ni zowąd, pojawiły się łzy. Ostrzegło mnie o tym jedynie ostre swędzenie w nosie. W chwilę później usiłowałam stłumić łkanie, wtulona w tors niebieskowłosego, który delikatnie głaskał mnie po włosach.