Mój fanpage ♫

https://www.facebook.com/amoursucrette - jeśli ktoś chce być na bieżąco w sprawie nowych rozdziałów. Zapraszam ♥

piątek, 25 grudnia 2015

Rozdział CXXVII

 Witam wszystkich!
Życzę Wam zdrowych, spokojnych Świąt Bożego Narodzenia! Dużo zdrówka, dobrych ocen w szkole i pociechy z rodziców! ♥
Przepraszam, że rozdział tak późno, ale miałam strasznie zawalone wszystko, w ogóle zero czasu dla siebie. Tu oceny, bo klasyfikacja, tu święta, trzeba w domu posprzątać, upiec ciasta, sprawdziany, lektura... Nazbierało się.
Ale już jest! Mam nadzieję, że się spodoba :**
Miłego czytania! 
------------------------------------------------------------------
     Zanim zdążyłam się odwrócić, coś bardzo ciężkiego wylądowało na moich plecach i zaczęło lizać mnie po dłoniach.
- Demon, złaź z niej! - usłyszałam wystraszony krzyk buntownika. Pies posłusznie zszedł ze mnie z podkulonym ogonem, a jego właściciel pochylając się nade mną pomógł mi wstać. Czarna, skórzana kurtka odpięła mu się lekko ukazując moim oczom wełniany, zielony szalik.
- Wszystko w porządku? - spytał, podając mi dłoń.
- Tak, w porządku - zaśmiałam się z komizmu sytuacji, bo dla kogoś obserwującego musiało to wyglądać naprawdę śmiesznie.
Kastiel przyglądnął mi się wystraszony, oglądając dokładnie czy nic sobie nie zrobiłam, a po chwili również się śmiał. Pies, korzystając z momentu w którym jego pan ma dobry humor, ruszył w jego stronę i teraz z kolei zaczął skakać po nim i skomleć, co pewnie oznaczało przeprosiny.
- No już, psino. Siad, spokojnie - próbował odsunąć zwierzaka od siebie.
- Hej! Co ty idioto robisz? - usłyszeliśmy krzyk za sobą. Zdziwiona, odwróciłam się i zobaczyłam wysokiego szatyna w zielonej kurtce i czarnym szaliku biegnącego w moją stronę. W jego szmaragdowych oczach dostrzegłam troskę. Dobiegł do nas i chwytając mnie w swoje ramiona, delikatnie odsunął od Kastiela i psa, zanim zdążyłam dokładnie przeanalizować co się dzieje. W nozdrza uderzył mnie zapach tak dobrze znanych, męskich perfum.
- Pogrzało cię? - ryknął Kastiel - Zostaw ją!
- Nie widziałeś debilu, co ten pies jej przed chwilą zrobił? Przecież to mogło się źle skończyć - mówił podniesionym głosem.
- Kentin, w porządku, nic mi nie jest - próbowałam oswobodzić się z jego ramion, a on zrozumiawszy co próbuję zrobić, puścił mnie lekko speszony.
- Na pewno? - spytał dotykając mojego czoła - To wyglądało groźnie.
Widząc czerwone od mrozu i biegu policzki Kena, nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu.
- Na pewno - zaśmiałam się - Tak w ogóle, co tu robisz? - spytałam, wkładając zmarznięte dłonie jak najgłębiej do kieszeni.
- Śledzi cię, jak zwykle - prychnął Kastiel, starając się założyć smycz Demona, który nadal wesoło merdał ogonem patrząc w moją stronę.
- Mógłbym to samo powiedzieć o tobie, ognistowłosa - odgryzł się szatyn.
- Coś ty powiedział? - warknął buntownik.
- No już, przestańcie - przytrzymałam szatyna, który już był gotowy zadać cios Kastielowi - Dajcie spokój.
Usłyszałam, jak czerwonowłosy ze zniecierpliwieniem nabiera powietrza do płuc.
- To ja was już zostawię, gołąbeczki - prychnął, wstając z klęczek, kiedy smycz psiaka była już dobrze zapięta - Jess, spodziewaj się mnie później - mrugnął do mnie porozumiewawczo, co z pewnością miało na celu wzbudzić zazdrość Kentina, którego trzymałam mocno, żeby nie wyrwał się w stronę chłopaka.
- Zamknę przed tobą drzwi na klucz - mruknęłam bardziej do siebie, niż do Kastiela ale ten i tak to usłyszał.
- To wejdę oknem. Mam w tym wprawę - powiedział, oddalając się.
Dopiero kiedy ten zniknął nam z oczu w jednej z uliczek, odetchnęłam z ulgą.
- Co za dupek - mruknął Ken, poprawiając szalik. Chciał zapewne ukryć te rumieńce, które prawdopodobnie spowodowane były wściekłością. Dobry Boże, tych dwoje to jak mieszanka wybuchowa. 
- Czy wy zawsze musicie tak bardzo skakać sobie do gardeł? - spytałam zmęczona całym zamieszaniem. Szczerze powiedziawszy, lekko kręciło mi się w głowie, ale to na pewno nie było spowodowane upadkiem pod ciężarem psa.
- To on zaczyna - mruknął Ken - Chodź. Odprowadzę cię - powiedział i złapał mnie pod rękę, bym nie wywróciła się na lodzie. 
- Dziękuję - uśmiechnęłam się.
Bardzo miło nam się rozmawiało, jak zawykle zresztą. Przy okazji opowiedziałam szatynowi o przyjeździe do miasta mojej rodzicielki.
- Ciocia przyjechała? To super! - ucieszył się - Mogę przy okazji wpaść do was i się przywitać? - spytał z miną zbitego psiaka.
- No dobrze - uśmiechnęłam się pod nosem. Też bym chciała tak reagować na jej przyjazd. I do niedawna z pewnością tak było. Tylko szkoda, że zapomniała mi powiedzieć o tak ważnej sprawie, jak na przykład mój biologiczny ojciec. No cóż, gdyby zachowała się fair i wspomniała mi o tym wcześniej, to może nie czułabym się teraz taka zraniona? Chowała to w tajemnicy przede mną, Ericiem i zapewne moim tatą, tym, z którym się wychowałam. To właśnie to zatajanie prawdy bolało mnie tak bardzo. W końcu jesteśmy rodziną, prawda?
- Halo, ziemia do Jess! - z zamyślenia wyrwał mnie Kentin, który machał mi dłonią przed oczami - Wszystko gra? Nie wyglądasz za wesoło - zmartwił się.
- Nie, to naprawdę nic - uśmiechnęłam się, by dodać więcej wiarygodności moim słowom. Na próżno. Przecież Kentin zna mnie na wylot.
- Coś mi się nie wydaje - mruknął - Chodź, położysz się na moment, dotrzymam ci towarzystwa i zrobię gorące kakao - uśmiechnął się promiennie i powoli pomógł mi wyjść po oblodzonych schodach. Pech chciał, że sam się poślizgnął. W ostatniej chwili zdołałam złapać go za rękaw kurtki, by nie upadł.
- Dzięki Jess - wysapał, kiedy udało mu się znów stanąć na równych nogach - Jak zwykle, moja wybawicielka.
W wesołych humorach weszliśmy do domu, gdzie uderzył mnie zapach słodkiej szarlotki pieczonej przez ciotkę. 
- Jestem! - krzyknęłam, jak to miałam w zwyczaju i zaczęłam powoli zdejmować buty.
- Hej Jess, nie uwierzysz! - usłyszałam krzyk Erica z kuchni.
- Pewnie sam upiekłeś szarlotkę, co? - zaśmiałam się, odwieszając płaszczyk na wieszak.
- Skąd wiedziałaś? Psujesz całą zabawę - z kuchni wyłonił się mój brat w różowym fartuchu ciotki Agaty i z większą częścią mąki na sobie. Miałam wrażenie, że na nim jest jej więcej, niż w cieście. Nie mogłam się powstrzymać od wybuchu śmiechem.
- No i z czego się śmiejesz - prychnął brat, oblizując łyżkę, a po chwili jego wzrok zatrzymał się na szatynie, który stał obok mnie.
- Cześć Kentin! - rozpromienił się - Ale dawno cię nie widziałem.
- To samo mogę powiedzieć o tobie - chłopak odwzajemnił uśmiech i wszedł za mną do kuchni - Ej, młody. Postaw mleko, żeby się zagrzało.
- Po co? 
- Żeby rozgrzać twoją siostrę - mrugnął do mnie.
Brat spojrzał na mnie, a po chwili dostrzegł moje czerwone, z lekka purpurowe dłonie.
- Już stawiam! - zapewnił, wyciągając mleko z lodówki.
- Dziękuję braciszku - pocałowałam go w policzek i przyłożyłam lodowate dłonie do jego karku, co spowodowało u niego śmieszną reakcję.
- Weź te lody ode mnie - zadrżał i wymierzył we mnie łyżką - Mam broń i nie zawaham się jej użyć!
W tym momencie wszyscy troje wybuchnęliśmy śmiechem.
Za oknem znowu zaczął sypać lekki śnieg.

sobota, 12 grudnia 2015

Rozdział CXXVI

   Wiedziałam co się szykuje. Dobrze to wiedziałam, dlatego nie mogłam dłużej wytrzymać w domu. Oczywiście Eric był zachwycony nagłą wizytą naszej rodzicielki, bo oczywiście o niczym nie wiedział. Tym lepiej dla niego. 
Nie mogąc znieść napiętej atmosfery wiszącej w powietrzu, która zapowiadała niezbyt przyjemną nadciągającą rozmowę, szybko wygrzebałam z plecaka swoje ulubione słuchawki i wkładając kurtkę, błyskawicznie zbiegłam ze schodów prosto do drzwi. Na szczęście, nikt nie próbował mnie zatrzymywać. Ciocia szykowała się do pracy, a matka w dalszym ciągu zajęta była rozmową z Ericiem. No cóż, muszę przyznać, że bracia się jednak do czegoś w życiu przydają.
Zatrzaskując za sobą drzwi usłyszałam jeszcze jego śmiech. Potem w uszach dudniły mi tylko znajome rytmy piosenek.
Miasto wokół spowijała gęsta mgła. Przez nią przebić się zdołały jedynie pojedyncze promienie wschodzącego słońca. Tak czy inaczej, nie widziałam co było przede mną dalej niż maksymalnie dwadzieścia metrów. Wzdychając mimowolnie skierowałam kroki w stronę mojego ulubionego parku. Przechadzając się powoli kolejnymi ścieżkami myślałam co się teraz może stać. Po co przyjechała tu mama i co wyniknie z tej rozmowy? Co teraz planuje zrobić Wiktor? I najważniejsze.
Co w tej całej historii mogę zrobić ja?
Lekki szron osiadły na pojedynczych gałązkach wyglądał naprawdę zjawiskowo. Co chwila przystawałam na moment by odpocząć, ale także by popatrzeć na to śliczne zjawisko.
Chodziłam tak w kółko chyba z godzinę, aż w końcu temperatura dała mi się we znaki. Dosłownie, nie czułam swoich rąk, mimo tego, że były głęboko wciśnięte w ciepłe kieszenie kurtki, to i tak przybrały kolor czerwony i z lekka nawet siwy. Nie zastanawiając się dłużej, zawróciłam w stronę, jak mniemałam, domu. Uliczki w parku są dość kręte, a w dodatku przy tej mgle, człowiek zaraz się gubi. Postanowiłam po prostu ruszyć przed siebie a gdzieś na pewno dojdę. Wyciągnęłam też słuchawki z uszu by móc lepiej usłyszeć, skąd dochodzi ewentualny ryk silników samochodów, które teraz powinno być słychać. 
No właśnie, powinno, a ja słyszałam tylko przeraźliwie głuchą ciszę. Jedyny dźwięk, który rozbrzmiewał dookoła, to stukot moich butów o lekko zamarzniętą ścieżkę. Nie wiem ile czasu minęło, ale w końcu doszłam do miejsca, w którym zaczynał jakby wyrastać spod ziemi, biały, wysoki mur. Był zdobiony pięknymi płaskorzeźbami, a czarna brama, z lekko uchylona, stanowiła idealne dopełnienie całego krajobrazu. Chociaż nigdy nie widziałam tego muru, to postanowiłam sprawdzić jaką tajemnicę w sobie kryje.
Powoli przekroczyłam granicę, która była wyznaczona bramą. Z każdym kolejnym krokiem czułam się coraz lżej. Za murem był piękny ogród. Mimo tego, że był już w stanie uśpienia spowodowanego niską temperaturą, to i tak wyglądał niesamowicie pięknie. Malownicze krzaki z poskręcanymi gałęziami z pewnością były krzakami róż. Co do tego nie miałam wątpliwości. 
- Podoba ci się? - usłyszałam nagle znajomy głos. Z początku nie mogłam go skojarzyć z odpowiednią twarzą, jednak te szare oczy wszystko mi przypomniały.
- Wiktor? Co ty tutaj robisz? - spytałam, cofając się mimowolnie parę kroków w tył.
- O to samo chciałbym spytać ciebie - zaczął prześwietlać mnie wzrokiem.
- Ja... Po prostu szłam przed siebie. Co to za miejsce? - spytałam, rozglądając się lekko, ponieważ miałam nieodparte wrażenie, że chłopak coś wie.
- To mój ogród - na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu - kiedyś był piękny, kwitł cały rok - powiedział, patrząc z melancholią na obumarłe gałązki drzew - ale teraz już nic z niego. Nie sądzisz, że i tak wygląda pięknie? Tak tajemniczo - spojrzał w zamyśleniu na samotne drzewo rosnące przy murze, delikatnie oddalone od pozostałych roślin.
Szybko przetrawiłam tę dawkę informacji i zaczęłam myśleć nad logiczną całością.
- To on nie był taki dawniej?
- Oczywiście, że nie. Nie wiem co się stało, pewnego dnia wszedłem tu i zastałem taki bezład. Mimo to lubię tu przychodzić - odwrócił twarz w moją stronę - Ale bardziej interesuje mnie informacja, jak ty się tu znalazłaś i dlaczego? Nie powinnaś tutaj być - stwierdził, robiąc parę kroków w przód ku kolejnym martwym roślinom - Jesteś dla mnie coraz większą zagadką - westchnął pod nosem.
- Wiktor, powiedz... W sprawie tego listu.
- List, tak? - zaśmiał się cicho pod nosem - Zapewne chodzi ci o tego kolesia w białych włosach. Spokojnie, nic mu nie zrobię, jak już pisałem.
- Czyli to, że powiedziałam...?
- Nie fajnie się zachowałaś. Prosiłem cię, byś nic nie mówiła. Potem ja musiałem się tłumaczyć. Ale nie ważne, dopóki kochaś wie, ale tego nie rusza to jest dobrze. Ale jak zacznie wsadzać swoje łapy do tego, to nie daruję - oczy chłopaka błysnęły znajomą czerwienią. Poczułam nagły ścisk w gardle.
- Czy możesz mi wytłumaczyć, po co tutaj jesteś? I do czego jestem potrzebna ci ja? - spytałam, walcząc z nagłymi skurczami żołądka. Mimo wszystko, nie chciałam uciekać. 
Chłopak nie odpowiedział. Dalej omijał mnie wzrokiem i szedł powoli coraz głębiej do wnętrza ogrodu. Podążyłam za nim.
- Wiktor, proszę, wytłumacz mi. Po co się tu zjawiłeś? - nie odpuszczałam.
- Czy to nie oczywiste? Żeby być bliżej swojej małej siostrzyczki - odwrócił się w końcu i spojrzał prosto na mnie - Jessico, moje życie nie było łatwe. A teraz, jak jesteś ty wreszcie czuję, że mam wsparcie, nie jestem sam. Moje życie to prawdziwe piekło - zaśmiał się, a mnie przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Po chwili podszedł bliżej i kładąc swoją dłoń na moim ramieniu, rzekł - To nie ja jestem ten zły w tej całej historii. Wbrew wszystkim pozorom.
Przyciskając zmarznięte dłonie do klatki piersiowej, czułam jak mocno bije moje serce. 
- Więc kto? - spytałam, a z moich ust wydobyła się biała para, która świadczyła o naprawdę niskiej temperaturze powietrza.
- Sam chciałbym wiedzieć - pogłaskał mnie delikatnie po policzku - Pomożesz mi znaleźć tą osobę? Sam nie dam sobie rady.
Nie wiem dlaczego wtedy nie wycofałam się i nie uciekłam jak najdalej. Przecież Lysander mnie przed nim ostrzegał, powinnam go słuchać. Ale patrząc w duże, szare oczy chłopaka, widziałam w nich lęk. Może jestem zbyt łatwowierna, ale czułam, że on nie kłamie.
- Jak mam to zrobić? Nawet nie wiem, co ta osoba zrobiła.
- Dasz sobie radę, nie jesteś zwykłą dziewczyną. Gdybym nie był święcie przekonany, że sobie poradzisz, to czy zadałbym sobie tyle trudu by cię odnaleźć? - spytał, biorąc moje skostniałe ręce w swoje. Mimo tego, że zawsze były zimne, dziś wydawały mi się przyjemnie ciepłe.
- Postaram się - westchnęłam cicho.
- Dziękuję - uśmiechnął się lekko. Przez chwilę ten miły uśmiech przypomniał mi Lysandra - I nie martw się. Nie zrobię nic twojemu kochasiowi. Przecież nie pozwoliłbym, byś cierpiała. Chciałem tylko uchronić ciebie przed innymi. Nikt nie powinien o tym wiedzieć. Ludzie im więcej o nas wiedzą, tym łatwiej jest im nas ranić - powiedział odsuwając się ode mnie.
- Ale Lysander taki nie jest! Nie wszyscy ludzie są tacy - czułam na policzkach ciepłe łzy.
Wiktor uśmiechnął się pod nosem.
- Zazdroszczę ci twojej niewinności i optymizmu. Nie zostałaś nigdy zraniona, więc nie wiesz jak to jest. Ja też kiedyś taki byłem - powiedział przyglądając się z uwagą zamarzniętym krzakom róż - Ale to stare dzieje. A teraz wracaj do domu i nie bój się rozmowy z matką.
Dalej nie patrzył na mnie wypowiadając te słowa.
- Ale skąd wiesz...? - zrobiłam krok w jego stronę.
Przez chwilę milczał.
- Wyjście jest zaraz za tobą. Nie martw się siostrzyczko, niedługo znowu się zobaczymy - uśmiechnął się w moją stronę, kompletnie ignorując poprzednie pytanie i zniknął w gęstej mgle.
Stałam skołowana przez dłuższą chwilę i nie mogąc się powstrzymać, ruszyłam za nim. Jednak nie było go już. Tak samo jak i czarnej bramy przez którą weszłam i pięknego, białego muru. Nim się spostrzegłam, znów szłam znajomą, zamarzniętą ścieżką mijając kolejne wysokie drzewa.
Jednak te drzewa wcale nie przypominały tych, na które z takim rozmarzeniem patrzył Wiktor. Wycierając mokry policzek rękawem, ruszyłam w stronę domu. Miałam dość wrażeń, jak na jeden dzień. Ale dziwne przeczucie, że to jeszcze nie koniec absolutnie nie chciało mnie opuścić.
Będąc blisko bramy usłyszałam radosne szczekanie psa.
- Jessica? Co ty tutaj robisz? - usłyszałam za sobą znajomy głos, a po chwili czyjaś ciepła dłoń wylądowała na moim ramieniu.
***
Hej Wam! ;* W niedawnej ankiecie wygrali, jak dobrze Wam wiadomo, Armin i Alexy :D Dziś ich skończyłam. Nie jestem zbyt zadowolona z efektu i przy najbliższej okazji bardziej się postaram.
Podstawiam wszystkich ciepło i do następnego! <3 


sobota, 5 grudnia 2015

Rozdział CXXV

    Obudziłam się dość szybko, mianowicie wtedy, gdy Lysander kładł mnie z powrotem na łóżko. Nie spałam głęboko, ponieważ nie mogłam. Ciągle martwiłam się o niego, więc myślę, że moja podświadomość przez to była czujna na każdy bodziec z zewnątrz. Chociaż jego dłonie jak zwykle były bardzo delikatne to i tak mnie obudziły
- Lys? - wymamrotałam, przecierając oczy i tuląc do jego torsu - Długo spałam?
- Ciii Jessico - szepnął - Tylko godzinę. Śpij dalej.
Jednak zrobiłam dokładnie przeciwnie jego słowom.
- Lysander, możesz mnie postawić? - spytałam już całkowicie przytomna.
Chłopak lekko zdziwiony położył mnie na łóżko i usiadł obok. Spojrzałam na zegarek. Było grubo po północy. Odkładając telefon na stolik nocny odruchowo włączyłam lampkę, która dała przyjemną poświatę w ciemnym pokoju.
- Jessico, powinnaś spać - zauważył.
- Za chwilkę - odparłam ziewając - muszę ci najpierw przygotować łóżko, później muszę się przebrać i sprawdzić czy ciocia jest - wyliczałam.
- Twojej cioci jeszcze nie ma, przynajmniej ja nie słyszałem by ktoś wszedł do domu - westchnął białowłosy.
- Pewnie znowu pogorszyło się jakiemuś pacjentowi - mruknęłam pod nosem, po czym wstałam i weszłam do toalety by opłukać twarz w zimnej wodzie. Gdy spojrzałam do lustra, moim oczom ukazała się blada dziewczyna z mocno podkrążonymi oczami i totalnym nieładem na głowie. Nie wyglądało to najlepiej i nie byłam szczególnie zadowolona tym, że Lys widział mnie w takim stanie. Wzdychając, przebrałam się w swój ulubiony, za duży T-shirt i spodenki, po czym przeczesując palcami włosy, wyszłam z toalety. Po drodze chwyciłam jeszcze czarny podkoszulek Erica.
- Lys, łap - rzuciłam mu, a on z niezwykłą zręcznością złapał jedną ręką w locie.
- Co to? - spytał, przyglądając się mi.
- Przebierz się - powiedziałam, czując rumieniec na policzkach - Przecież nie będziesz spał w koszuli, będzie ci niewygodnie... - przełknęłam ślinę, starając się nie patrzeć mu w oczy.
- Dziękuję ci - uśmiechnął się i wyszedł. Dopiero kiedy drzwi się za nim zamknęły, wypuściłam powietrze z płuc z wielkim świstem. Nie znałam go od dziś, a jednak wciąż byłam w nim zakochana tak bardzo jak na samym początku. Uśmiechnęłam się do swoich myśli i szybko poprawiłam jego kołdrę na materacu. Czułam lekki niepokój wiedząc, że Lys będzie spał ze mną w jednym pokoju, ale tłumaczyłam sobie to wszystko jego bezpieczeństwem. Przecież nie mógłby wrócić do domu sam o tak późnej porze!
- Jestem - usłyszałam skrzypnięcie drzwi i miękki ton głosu chłopaka. Odwróciłam się w jego stronę i ujrzałam stojącego w drzwiach, najprzystojniejszego chłopaka na świecie w czarnym podkoszulku podkreślającym jego dobrze zbudowany tors, trzymającego w dłoniach dwa kubki ciepłego, parującego napoju i uśmiechającego się do mnie znad białych kosmyków. Nogi same uginają się na taki widok.
- Miło z twojej strony - uśmiechnęłam się zabierając od niego parujący kubek. Było w nim moje ulubione kakao - Jak ty mnie dobrze znasz.
- Staram się - odwzajemnił uśmiech i usiadł obok mnie na łóżku. Wtulając się w niego patrzyłam w lekkim zamyśleniu na srebrny księżyc. Był tej nocy naprawdę piękny.
- Jessico? - usłyszałam szept Lysa i poczułam jego ciepłą dłoń na mojej.
- Tak?
- Jak myślisz, czego może chcieć od ciebie Wiktor?
Zamyśliłam się na moment. Tak naprawdę to nie wiedziałam, ale czułam, że o coś mu chodzi. Bo niby po co miałby tu przyjeżdżać za dziewczyną, którą ledwo zna i urządzać takie szopki w obecności chłopaków ze szkoły?
- Nie wiem - odparłam - Ale chciałabym, żeby on zniknął.
Wtedy mnie pocałował.
***
Następnego dnia obudziłam się dosyć późno, gdyż słońce było już w zenicie. Przez okno widziałam leniwie spadające płatki śniegu. Z uśmiechem na ustach przeciągnęłam się i wstałam z łóżka. Moją uwagę przykuła mała karteczka leżąca na stoliku obok okna. Delikatnie wzięłam ją do ręki. Nie musiałam czytać, by wiedzieć kto i co pisze.


Moja droga Jessico,
Zapewne dobrze wiesz co zrobiłaś. Jest mi z tego powodu bardzo smutno, że nie posłuchałaś mojej prośby. Ale spokojnie, twój kochaś jest u siebie w domu. Głupi, wrócił rano, gdy jeszcze spałaś. Nie martw się, jest bezpieczny.
Na razie.
Tak czy inaczej, chciałem ci powiedzieć, że wszystko wiem i bardzo za tobą tęsknie. Jesteś doprawdy bardzo słodka kiedy śpisz. Taka niewinna, że aż chciałoby się...
schować cię w najodleglejszym zakątku ziemi i przetrzymywać tylko po to, by móc widzieć twoją twarzyczkę codziennie. Jaki z tego Lysandra szczęściarz... nie na długo.
Wiedziałaś, że zazdrość jest najpodlejsza z wszystkich uczuć?
Wiktor.

Później usłyszałam dzwonek do drzwi, a przy gofrach z owocami, które ciocia zrobiła na śniadanie widziałam przygaszony wyraz twarzy mojej mamy.
-----------------------------------------------------
Witam wszystkich! Otóż ostatnio jedna z moich czytelniczek wysłała mi bloga pewnej dziewczyny, która niedawno go założyła i lekko powiedziawszy, wzoruje się na moim. Chciałabym tylko, żeby ta osoba przestała. To nie jest miłe uczucie, kiedy pracujesz na coś, osiągasz sukcesy a ktoś inny wzbija się na twojej pracy. Bardzo mnie to zabolało. Nie będę wysyłać wam linków do tej osoby, żeby po prostu nie pojawiły się pod jej stroną niemiłe komentarze, bo nie o to tu chodzi. Chciałabym, żeby ta osoba nie kopiowała moich pomysłów i zaczęła sama pracować a może wkrótce okaże się, że będzie miała jeszcze więcej czytelników niż ja, czego jej życzę. Tylko niech nie wzbija się cudzym kosztem, bo to nie jest uczciwe. Mam nadzieję, że taka sytuacja więcej się nie powtórzy :)
Serdecznie was wszystkich pozdrawiam i do następnego! ♥