Mój fanpage ♫

https://www.facebook.com/amoursucrette - jeśli ktoś chce być na bieżąco w sprawie nowych rozdziałów. Zapraszam ♥

sobota, 31 października 2015

Rozdział CXXI

    Do końca lekcji nie widziałam Lysandra. To tak, jakby zapadł się pod ziemię. Za to Wiktor nie opuszczał mnie na krok. Na stołówce, na korytarzu, w sali muzycznej... Wszędzie czułam na sobie jego czujne spojrzenie.
Po dzwonku, kiedy już wychodziliśmy, w drzwiach zatrzymała nas Rozalia.
- Hej Jess, pogadajmy - rzuciła tylko i chwyciła moje ramie odciągając mnie możliwie jak najdalej od chłopaka.
- Co jest? - spytałam, kiedy białowłosa uznała, że kilometr to dobra odległość.
- Dziewczyno, co to wyprawiasz? Gdzie Lys? - naskoczyła na mnie.
- Wracam do domu, nie wiem gdzie jest - odparłam ze stoickim spokojem. 
- Jak to nie? Kiedy ostatnie raz go widziałam, wyglądał jakby nie miał kompletnie kontaktu z tym światem! W dodatku był jakiś taki... wyprany...
- Czy to dziwne? Przecież to Lysander - wzruszyłam ramionami.
- Słuchaj - jej ton spoważniał - Nie mam pojęcia, co się między wami stało, ale mam nadzieję, że to się szybko odstanie. A ten cały koleś niech w końcu odpuści, bo łazi za tobą cały dzień! To nie jest normalne - przyjaciółka lekko zerknęła w jego stronę, po czym powróciła do mnie spojrzeniem - Idziesz natychmiast poszukać Lysa - powiedziała twardo, łapiąc mnie za ramiona.
- Nie - rzuciłam, starając się uwolnić z jej uścisku.
- Nie znam takiego słowa. A teraz ruchy! Z tego co wiem, Lysio był dziś bardzo podekscytowany i wspominał coś o jakichś planach na wieczór - dziewczyna lekko się uśmiechnęła a a po chwili spojrzała prosto w moje oczy - Jestem pewna, że plany dotyczyły ciebie. 
Byłam już lekko zdenerwowana jej ciągłym naleganiem. Ale za każdym razem, gdy wymawiała jego imię, na sercu robiło mi się cieplej. 
- Roza, nie powinnaś się wtrącać - powiedziałam nie swoim głosem - A teraz wybacz - wyrywałam się i zostawiłam dziewczynę w lekkim szoku oddalając się parę kroków i wrócając do Wiktora, który przez cały czas świdrował nas wzrokiem.
- Jessico, to niemiłe tak nagle mnie opuszczać - powiedział, a ja miałam wrażenie, jakby nagle owiał mnie chłód. Nie komentując tego, ruszyłam przed siebie. Czułam się strasznie dziwnie, na dodatek przez cały dzień miałam wrażenie, że nie jestem sobą. Idąc w zamyśleniu w stronę domu, nagle usłyszałam czyjś głos. Lecz ten głos byłabym w stanie poznać wszędzie.
- Jessica! - wołanie dobiegło mnie zza pleców.
- Nie odwracaj się - szepnął Wiktor wprost do mojego ucha, a ja poczułam zimny powiew na karku. Mimo niewyobrażalnej chęci ucieczki, zatrzymałam się.
- Jessico! - dobiegł mnie zdyszany głos Lysandra, a po chwili jego ciepła dłoń wylądowała na moim ramieniu.
- Lysander... - szepnęłam odwracając się. Spojrzałam w jego ciepłe, dwukolorowe oczy, przepełnione tak wielkim smutkiem i determinacją. Widziałam jego zmierzwione, białe kosmyki, które powykręcały się w każdą stronę po długim maratonie. Zaczerwieniony lekko nos oraz policzki od mroźnego powietrza. W dodatku w nieładzie zapięty czarny płaszcz i niechlujnie zawiązana, zielona apaszka.
Zanim zdołałam racjonalnie pomyśleć, moje ciało samo przylgnęło do jego ciała, a ramiona oplotły jego szyję w uścisku.
- Jessico, tak bardzo cię przepraszam, nie wiem co we mnie wtedy wstąpiło, nie byłem sobą... - zaczął się tłumaczyć, jeszcze z trudem łapiąc powietrze do płuc.
Nie byłam w stanie nic powiedzieć. Czując szybkie bicie jego serca, nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Łzy, które kapały nieprzerwanie po mojej twarzy, zdawały się nigdy nie przestać cieknąć. Nagle jakby mnie coś odblokowało i znów mogłam poczuć ciepło.
Miasto, które widziałam znad ramienia białowłosego, wydawało się rozświetlone i czyste, okna wieżowców połyskiwały w słońcu. Muzyka dobiegająca z przejeżdżających obok samochodów powodowała, że czułam się, jakbyśmy byli głównymi bohaterami tragicznie romantycznego filmu. Zachodzące powoli słońce, łzy i ten jedyny. Oto my - dwoje niezwykle atrakcyjnych młodych ludzi - dobra, niech będzie, że tylko jedno z nas należało do tej kategorii. Ja prawdopodobnie jestem jedynie akceptowalna. 
Tak więc, czego chcieć więcej?
A no tak. Nasza sytuacja w której się znaleźliśmy psuła cały efekt.
Chciałabym wszystko wyjaśnić Lysandrowi. Tak bardzo tego pragnęłam. Żeby sytuacja się w końcu wyjaśniła, żeby Wiktor zniknął i żeby to wszystko okazało się tylko chorym snem.
Delikatnie odsunęłam się od chłopaka by móc znowu spojrzeć mu w twarz.
- Lys, przepraszam, że na ciebie nawrzeszczałam. Tak strasznie mi głupio - spuściłam wzrok.
Dźwięk, jaki z siebie wydał po tych słowach, stanowił skrzyżowanie szlochu z westchnieniem. Jednak zaraz potem parsknął śmiechem, po czym uniósł moją twarz tak, bym z powrotem patrzyła prosto na niego. 
- Jesteś idiotką.
Nie zdołałam oczywiście powiedzieć tego, co miałam na myśli, ponieważ Lysander pochylił się i niespodziewanie mnie pocałował.
A wiedzcie, że właśnie wtedy straciłam kontakt z rzeczywistością.
I byłoby pięknie, gdyby nie ten dziwny chłód, który złapał mnie nagle za serce i kazał natychmiast odsunąć się od chłopaka. 
- Jessico, wracajmy, ten chłopak ma jakieś problemy z panowaniem nad emocjami. Lepiej się odsuń - ciszę przerwał głos Wiktora, którego ton wskazywał na to, że nie jest w najlepszym humorze. 
Aż zagotowało się we mnie przez tą jego uwagę.
- Lysander nie ma żadnego problemu - powiedziałam twardo, odwrócona tyłem do brata - Znam go - uśmiechnęłam się patrząc w słodkie oczy białowłosego w którym też się gotowało od tej uwagi.
- Żebyś później tego nie żałowała - powiedział tonem tak ponurym, że aż się odwróciłam. Jego źrenice mieniły się znajomą czerwienią - Ja wracam do domu - rzucił i odwróciwszy się do nas plecami, zaśmiał się gorzko. Śledziłam go wzrokiem, dopóki jego sylwetka nie zniknęła za zakrętem.
- Dupek - mruknął Lys - Chodźmy stąd. Przygotowałem dla nas coś specjalnego na resztę dnia - uśmiechnął się i delikatnie złapał moją dłoń.
--------------------------------------------------------------------
Wesołego Halloween życzę wszystkim! ♥
Szykuję też rysunek Halloweenowy z Lysiem, więc cierpliwości :*

sobota, 24 października 2015

Rozdział CXX

Lysander wybiegł z piwnicy jak poparzony po zobaczeniu tego nieszczęsnego siniaka. Zdziwiło mnie jego zachowanie, gdyż jeszcze nigdy nie zareagował aż tak gwałtownie. Nawet kiedy Debra wróciła, był w stanie trzymać swoje nerwy na wodzy. A tak dziwnie zachował się po zobaczeniu jednego, niegroźnego siniaka, który w dodatku wcale mnie nie bolał. 
Miałam tylko nadzieję, że nie zrobi nic głupiego.
Oczywiście po jego nagłym wyjściu również opuściłam piwnicę. Czułam się dziwnie nieswojo.
Jak nie ja.
Idąc w stronę klasy biologicznej, poczułam jak coś nagle z impetem ląduje na moim ramieniu
- Hej Jess! - usłyszałam roześmiany głos zza pleców i odwróciłam się. Pierwsze co zobaczyłam to burza niebieskich, zmierzwionych włosów i zarumienione policzki.
- Hej Alexy - uśmiechnęłam się do różowych oczu chłopaka - Jak leci?
- W porządku - wzruszył ramionami - Widziałaś może gdzieś Armina?
- Niestety - pokręciłam głową - Ale mogę pomóc ci go poszukać.
- Naprawdę? - chłopak uśmiechnął się jeszcze szerzej, a kiedy kiwnęłam głową chwycił mnie za nadgarstek i z wielkim uśmieszkiem krzyknął:
- No to chodźmy! - i pociągnął w stronę schodów.
- Tak w ogóle, to po co szukasz Armina? Przecież widujecie się codziennie w domu - spytałam, wspinając się za chłopakiem po schodach na pierwsze piętro.
- Bo się znowu gdzieś schował przede mną - westchnął. Choć nie mogłam dostrzec jego twarzy, gdyż szłam za nim, to i tak wiedziałam, że przewraca oczami.
- Dlaczego? - zdziwiłam się.
- Wie, że znowu będę prawić mu morały na temat konsoli. A to naprawdę już przechodzi ludzkie pojęcie, co on wyczynia! Siedzi na niej dwadzieścia cztery na dobę. Nawet w nocy słychać z jego pokoju słabą muzyczkę. To powoli staje się nienormalne - usłyszałam rezygnację w jego głosie. 
Mimowolnie na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Ta dwójka mimo wszystko tworzy wspaniały zespół jako rodzeństwo i naprawdę świetnie się dopełniają. Widać między nimi braterską miłość. To dlatego na sercu poczułam przyjemne ciepło.
- Cały Armin - westchnęłam.
- Hej Alexy, gdzie ty wleczesz biedną Jess? - na korytarzu przed nami jak spod ziemi wyrosła Rozalia.
- Szukamy Armina - wyjaśniłam.
- Znowu gdzieś się ukrył - dopowiedział Alexy, puszczając moją rękę.
Białowłosa zamyśliła się na moment.
- Ostatnio widziałam go, jak kręcił się na dziedzińcu - powiedziała - Myślę, że teraz siedzi na jednej z ławek z nosem w konsoli.
- No tak! - krzyknął chłopak - Jeszcze tam nie szukałem. Dzięki Roza - uśmiechnął się i zawrócił na schody.
- Nie ma za co, powodzenia! - usłyszałam jej śmiech za plecami pędząc za Alexym. Już po chwili byliśmy na mroźnym powietrzu.
- Nie widzę go tutaj - westchnął chłopak ze zrezygnowaniem - Musiał już się gdzieś teleportować - westchnął.
- Nie przejmuj się, może poszedł do którejś z sal? - spytałam, by go pocieszyć.
- Nie, tam już szukałem - machnął ręką.
- To gdzie jeszcze nie szukałeś?
Niebieskowłosy zamyślił się na dłuższą chwilkę.
- Dach! - krzyknął z uśmiechem - Tam jest na pewno.
Ruszyliśmy oboje po krętych schodach. Byliśmy już zmęczeni tym bieganiem po całej szkole, więc po prostu wczołgiwaliśmy się powoli na kolejne stopnie.
- Zaraz płuca wypluję - powiedział chłopak dysząc ciężko, gdy już byliśmy prawie na samym szczycie.
W końcu dotarliśmy. Jako że szłam pierwsza, otworzyłam drzwi i bez zastanowienia weszłam na dach. To, co zobaczyłam później przeszło moje najgorsze oczekiwania. Przez chwilę zastygłam bez ruchu.
Lysander trzymał Wiktora za kołnierz tuż na krawędzi dachu. 
Serce mi zamarło w piersi. Jedyne, co wtedy zrobiłam to krzyknęłam z całych sił: 
- Lysander!
I zakryłam dłonią usta. To Alexy zachowując zimną krew podbiegł do nich i pociągnął Lysandra jak najdalej od krawędzi, rozdzielając przy tym chłopaków. Wiktor, cały blady (zresztą, jak zawsze) dyszał ciężko podpierając dłonie na kolanach, po czym oparł się o ścianę i osunął na ziemię. Wtedy odzyskując pełnię świadomości, podbiegłam do niego.
- Wiktor, jesteś cały? - spytałam, dotykając dłonią jego zimnego policzka. Spojrzał na mnie zamglonymi oczami i kładąc zimną dłoń na mojej uśmiechnął się.
- Teraz tak.
Ulżyło mi, gdy usłyszałam taką odpowiedź. Akcja wyglądała naprawdę groźnie, przez chwilę naprawdę myślałam, że Lys puści chłopaka, a ten spadnie. 
No właśnie, Lysander!
Szybko wstałam z klęczek i odwróciłam się w stronę białowłosego, który siedział z rezygnacją na zimnej podłodze i opierając głowę na dłoniach patrzył w ziemię. Podbiegłam do niego jak oparzona.
- Lys, co ci strzeliło do głowy?! - wrzeszczałam wysokim, piskliwym głosem, którego nienawidzę, ale nad którym nie potrafię zapanować, przy okazji dając upust emocjom - Nie wierzę, że z powodu jednego, durnego siniaka byłeś w stanie zrobić coś tak okropnego! Jak mogłeś? Przecież on mógł spaść! - naprawdę, cudem powstrzymywałam się, by nie złapać go za kołnierz koszuli i ryknąć w twarz. Nie mogłam dopuścić do świadomości, że ta akcja była prawdą. To było prawie tak, jakbym obudziła się po Drugiej Stronie Lustra. 
- Jessico, to nie była moja wina. To nie byłem ja. To znaczy, byłem, ale tylko ciałem. Ja tego nie zrobiłem. - mówił cichym, zdławionym głosem. 
Naprawdę, z trudem docierało do mnie to co słyszałam.
- Jak możesz tak obrzydliwie kłamać? - szepnęłam z niedowierzaniem, a kiedy nie usłyszałam odpowiedzi, podniosłam się z klęczek i spojrzałam na niego ze zrezygnowaniem.
- Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś - usłyszałam swój oschły i twardy głos. Co to był za głos. Z pewnością nie mój własny.
- Jessico, chodźmy stąd - usłyszałam ciepły ton Alexy'ego, który po chwili otulił mnie swoim ramieniem i powoli sprowadził po schodach w dół, razem z Wiktorem. 
A potem, ni stąd, ni zowąd, pojawiły się łzy. Ostrzegło mnie o tym jedynie ostre swędzenie w nosie. W chwilę później usiłowałam stłumić łkanie, wtulona w tors niebieskowłosego, który delikatnie głaskał mnie po włosach.

sobota, 17 października 2015

Rozdział CXIX

- Lysander, to chyba twoja zguba - powiedział buntownik i puścił moją dłoń. 
Białowłosego znaleźliśmy w piwnicy, gdzie z zapałem zapisywał coś w swoim czarnym notatniku. Teraz patrzył na nas pytającym wzrokiem.
- Zguba? - spytał, lekko zbity z tropu.
- Ty na nią uważaj. I miej na oku tego nowego pajaca - rzucił Kastiel i zaczął wycofywać się do drzwi.
- Kas? - odwróciłam się i spojrzałam na niego z uśmiechem - Jeszcze raz wielkie dzięki.
- Spoko.. - wymamrotał, uciekając wzrokiem w bok i jak najszybciej opuścił piwnicę zostawiając nas samych. 
Dwukolorowe, uważne tęczówki Lysandra prześwietlały mnie na wylot. Kiedy tylko drzwi zamknęły się za czerwonowłosym, wstał i kładąc dłonie na moich ramionach, spytał:
- Jessico, co się stało?
Uwielbiałam ten jego zatroskany, uroczy ton głosu. Kochałam w nim wszystko. Kiedy patrzył na mnie z napięciem, kiedy czułam ciepło jego dłoni, lub kiedy mnie przytulał. I tylko on mówił do mnie pełnym imieniem. Nikt inny. Może to trochę dziecinne, ale czułam się przez to wyjątkowo.
- Wiktor... Cóż, nie jest jednym z miłych ludzi, to wszystko - uśmiechnęłam się przekonująco, jaką miałam nadzieję, do Lysa.
- To znaczy? - mój luby zmarszczył brwi. 
- To nic ważnego - machnęłam ręką - po prostu za mocno złapał mnie za ramię, to wszystko.
Lysander nic nie odpowiedział, tylko w milczeniu chwycił moje ramię i podwinął rękaw. Nie protestowałam, bo i tak nie było to nic poważnego. 
Jednak mocno się pomyliłam.
Na mojej ręce, trochę powyżej łokcia, widniał ogromny, fioletowy siniak w kształcie dłoni. Dokładnie można było odróżnić odbite palce. 
Chyba nie muszę opisywać tego szoku, w którym się znalazłam po zobaczeniu tego. Nie spodziewałam się. Przecież nic mnie nie bolało!
- Och, doprawdy? - spytał białowłosy, dokładnie oglądając moje ramię - To nic ważnego?
Po tonie jego głosu odszyfrowałam, że jest zły. Nie, zły to za małe słowo. W jego głosie brzmiała wściekłość, chociaż spokojny wyraz twarzy mógł lekko wprowadzić w błąd, ale nie mnie. Ja widziałam targające nim emocje w jego dwukolorowych tęczówkach. Nie na darmo mówi się, że oczy są odzwierciedleniem duszy.
- Ale ja naprawdę nic nie czuję! To nic - uśmiechnęłam się i zgrabnym ruchem wyrwałam mu się naciągając rękaw po sam nadgarstek - Nie martw się.
Ale on nie słuchał. 
- Jak tylko go znajdę... - wymruczał pod nosem, zaciskając pięści.
Westchnęłam ciężko.
***
Nigdzie nie mogłem go znaleźć. Doprawdy, nie wiem co z niego za człowiek. Właśnie miałem pewien dobry pomysł na piosenkę, ale potrzebowałem zgody Kastiela. Długo błąkałem się korytarzami by wyłapać w tłumie znajomą, czerwoną czuprynę, ale nic z tego. W końcu machnąłem na to ręką i udałem się w stronę piwnicy. Prędzej, czy później powinien się tam zjawić.
Usiadłem na ławce obok sceny i otworzyłem notatnik. Muszę przyznać, że humor mi dzisiaj wyjątkowo dopisywał. Miałem pełno planów na dzisiejszy dzień. Oczywiście te plany dotyczyły pewnej znanej mi, uroczej osóbki. Ja nie wiem co ta dziewczyna w sobie ma, ale nie jestem w stanie przestać o niej myśleć choćby na moment. Nie umknęło więc mojej uwadze, że coś ją od ostatniego czasu mocno dręczy. Ale nie nalegałem, ponieważ kiedy zapytałem wprost co jej leży na sercu, odpowiedziała że nie może mi powiedzieć. Ale to, co mnie zaniepokoiło, to strach, który czaił się w jej szmaragdowych oczach. Z jednej strony czułem się bardzo bezsilny. Ale zawsze taka była. Nie chce obciążać innych swoimi problemami, dlatego stara się samej ze wszystkim radzić. Czasami nawet bierze na barki ciężar większy, niż sama może udźwignąć. Chciałbym, żeby w końcu dostrzegła, że ma mnie. 
Właśnie wtedy do głowy wpadły mi słowa nowej piosenki. Szybko zapisywałem je, wciąż mając ten roześmiany obraz dziewczyny w mojej głowie. Nagle usłyszałem trzask otwierających się, metalowych drzwi. Od razu, nawet nie podnosząc głowy rozpoznałem, że to Kastiel. Ale oprócz jego kroków, dało się słyszeć inne, delikatniejsze. Podniosłem wzrok i zobaczyłem ją.
- Lysander, to chyba twoja zguba - powiedział.
Na samym początku nie wiedziałem zupełnie, czemu ją tutaj przyprowadził. Przecież miała oprowadzać po szkole tego całego Wiktora. 
W spojrzeniu dziewczyny widniała pustka. Patrzyła na mnie wielkimi, przerażonymi oczami, ale w nich nie było nic oprócz pustki. To tak, jakby ktoś dał jej jakieś narkotyki. Wystraszyłem się mocno.
Po krótkim czasie wszystko się wyjaśniło. A gdy dodatkowo zobaczyłem to jej zmasakrowane ramię, krew dosłownie we mnie zawrzała. 
Chyba pierwszy raz byłem na kogoś tak wściekły. Wybiegłem na korytarz szybciej, niż można było się tego spodziewać. Za sobą słyszałem jeszcze jej słodki głosik wołający moje imię, ale nie odwróciłem się. Nie mogłem.
Nie musiałem szukać długo. Był na dachu, odwrócony do mnie plecami patrzył na miasto. Pierwsze co zobaczyłem, to białe kosmyki poruszające się lekko na mroźnym wietrze i szerokie plecy. Z trudem łapałem oddech po maratonie po schodach, który właśnie przebiegłem najszybciej w całym swoim życiu.
- Czekałem na ciebie. Byłem pewny, że niedługo przyjdziesz - usłyszałem jego zimny i smutny ton głosu.

sobota, 10 października 2015

Rozdział CXVIII

  - Cześć wszystkim.. - rzucił jakby od niechcenia.
- Możesz usiąść - kiwnął dłonią profesor i zatopił się w swoich papierach. Wiktor powoli ruszył w moją stronę i usiadł obok. Nawet na mnie nie spojrzał. Nie dał kompletnie po sobie poznać, że mnie zna. Miałam dziwne wrażenie, że nic już nie będzie takie jak dawniej. 
Na długiej przerwie wpadłam na Lysandra. Dosłownie. Z jego talentem do zamyślania się w najmniej odpowiednim momencie i do mojej nieuwagi, nie było to trudne. 
- Auć.. - jęknęłam siedząc na zimnej podłodze i masując sobie głowę w poszukiwaniu guza.
- Najmocniej przepraszam..! - usłyszałam przestraszony głos białowłosego nad sobą - Jessico, wszystko w porządku? - wyciągnął do mnie dłoń.
- Tak.. chyba - uśmiechnęłam się i wstałam, otrzepując sobie siedzenie - Jestem straszną ciamajdą - oboje zaśmialiśmy się z naszego małego wypadku.
- Zdążyłem to już dawno zauważyć - uśmiechnął się uroczo.
- Słuchaj, właśnie dobrze, że na ciebie wpadłam.. - zaczęłam, ale nagle poczułam silne uderzenie z prawej strony i ból stopy. Ktoś na mnie wpadł.
- Sorry.. - powiedział znajomy głos. Spojrzałam w bok.
Stał tam Wiktor.
- Nic się nie stało - uśmiechnęłam się i spojrzałam na rozbawionego Lysandra.
- Przyciągasz pecha - poczochrał mnie z czułością po włosach.
- Jestem Wiktor - odezwał się chłodno i wyciągnął rękę do mnie i Lysandra. Kiedy podałam mu dłoń uścisnął mnie strasznie mocno. Miałam wrażenie, że zaraz połamie mi kości. 
Czy Wiktor.. Jest na mnie zły?
- Miło poznać - Lys lekko się uśmiechnął - Nowy, zgadza się?
- Tak - westchnął - Jeszcze nie za bardzo wiem co i jak.
- Nataniel jeszcze nic ci nie wytłumaczył? - białowłosy zmarszczył brwi i spojrzał na mnie - Jessico, może oprowadzisz go po szkole? Chętnie ja bym to zrobił, ale właśnie muszę spotkać się z Kastielem, poza tym on - wskazał gestem na Wiktora - chyba chodzi z tobą do klasy, zgadza się? - uśmiechnął się.
- Tak - westchnęłam cicho i zaklęłam w duchu. 
Ten cholerny Wiktor! Cwany jest i dobrze gra. Jeszcze nikt nie połapał się, że się znamy. A tak poza tym, nie miałam najmniejszej ochoty zostawać z nim teraz sam na sam.
- To wspaniale - Lysander uśmiechnął się promiennie i zbliżył swoją twarz do mojej - Po lekcjach cię porywam - wyszeptał tuż do mojego ucha. Zadrżałam pod wpływem jego ciepłego, miętowego oddechu, który owionął mój kark. Po chwili patrzyłam na jego oddalające się szerokie plecy.
- No, no - gwizdnął Wiktor wkładając ręce do kieszeni.
- Co ty..? - warknęłam, odwracając się w jego stronę - Co ty tutaj robisz?
- Uczę się - wzruszył ramionami - Chyba nie jesteś zbyt bystra, skoro tego nie zauważyłaś - ziewnął.
Zagotowałam się w środku.
- Ach, doprawdy? - wysyczałam przez zaciśnięte zęby siląc się na uśmiech.
- To twój chłopak? - spytał Wiktor. W jego głosie dosłyszałam kpinę.
- Tak. Czy to ci przeszkadza? - starałam się mówić miło, gdyż reszta uczniów przyglądała się nam na korytarzu. Chłopak swoim wyglądem robił dość duże zamieszanie w żeńskiej części liceum.
- Trochę - westchnął - No cóż, muszę coś wymyślić, byś uważała, że tylko ja jestem twą miłością - uśmiechnął się pozornie uroczo. Zza pleców usłyszałam piski.
- Daruj sobie - prychnęłam, lecz nagle poczułam w klatce piersiowej ostry ból. Spojrzałam na chłopaka. Jego oczy mieniły się znajomym odcieniem krwistej czerwieni.
Powoli zbliżył swoją twarz do mojej.
- Moja mała, kochana siostrzyczko - wyszeptał - Psy, które najwięcej szczekają, najsłabiej gryzą.
Po chwili chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą w stronę dachu. Poczułam znajomy chłód.
Chciałam się wyrwać. Chciałam się zatrzymać. Chciałam krzyczeć. 
Jednak nie mogłam. 
Moje ciało zostało jakby oddzielone ode mnie. Zaciskając mocniej dłoń na jego dłoni czułam strach i jednocześnie wszechogarniająca pustka, która była przy mnie obecna odkąd wyjechaliśmy z hotelu, nagle mnie opuściła. Przy tym chłopaku czułam się dobrze.
Lecz problem był w tym, że wcale nie chciałam. To uczucie zarezerwowane było w moim sercu tylko i wyłącznie dla Lysandra.
Wbiegliśmy szybko na tak dobrze znane mi, betonowe schody. Z każdym krokiem byłam coraz bardziej bezwładna. Już nie walczyłam. Po prostu nie robiłam nic.
- Proszę, proszę, proszę - znajomy głos, który usłyszałam po chwili był jak światełko w ciemnym tunelu. Chociaż normalnie na co dzień przyprawiał mnie o zaawansowaną nerwicę - Lysander zszedł ze sceny i teraz jest inny? Nie ładnie, moja droga.
Czerwone kosmyki włosów, które poruszały się przy każdym jego ruchu. Znajome, połyskujące na szaro tęczówki. Złośliwy uśmiech. Zapach skórzanej kurtki. I jego płynne, znajome ruchy.
Nagle jakbym została wyrwana z ciemnej mantry. 
- Kastiel! - ze środka mnie wydobył się krzyk.
- A więc to jest ten słynny buntownik? - kpina, którą dało się słyszeć w głosie Wiktora sprawiła, że oczy Kasa rozbłysły chęcią walki.
- Nie wiedziałem, że jestem aż taki sławny - uśmiechnął się i stanął tuż naprzeciwko nas - Za to ty wręcz przeciwnie. 
- Spokojnie, coś czuję, że będziemy mieć jeszcze nie jedną okazję do przedstawienia się - usta białowłosego wykrzywiły się w uśmiechu.
- Mam taką nadzieję - zaplótł ręce na piersi i spojrzał na mnie - Jess, nie spodziewałem się tego po tobie.
- Jessica tylko pokazuje mi szkołę - powiedział białowłosy, zanim zdążyłam coś wykrztusić - prawda?
- I dlatego musisz ją tak kurczowo trzymać za ramię? - zakpił Kas. Mój wzrok powędrował w tamtą stronę i dopiero teraz zauważyłam, że dłoń Wiktora jest dość mocno zaciśnięta. Kiedy rozluźnił uścisk, poczułam ból i mimowolnie syknęłam cicho.
- Nie powinno się tak traktować dziewczyn, nawet ja to wiem - westchnął Kastiel i przyciągnął mnie w swoją stronę - Wybacz kochasiu, ale muszę oddać tą dziewczynę jej prawowitemu właścicielowi - spojrzał na mnie porozumiewawczo, a po chwili poczułam jego ciepłą dłoń na swojej. Kątem oka jeszcze dostrzegłam Wiktora, w którego oczach migotała wściekłość przemieszaną z bólem. Jego oczy już nie mieniły się czerwienią.
- Co ja z tobą mam, Jess? - spytał Kastiel, kiedy schodziliśmy schodami w dół - Jesteś nieobliczalna. I ciągle pakujesz się w jakieś kłopoty. Tyś widziała, jak on na ciebie patrzył? Jak jakiś pedofil, albo jeszcze gorzej. Nie mam pojęcia, co to za koleś, ale lepiej, żebyś na niego uważała - mówił, a ja słuchałam. Ciepło, które teraz oblało moje serce sprawiło, że na mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Dziękuję Kastiel.
Chłopak odwrócił się w moją stronę. Na jego twarzy wykwitł rumieniec. Spuszczając głowę, odburknął:
- Nie ma za co..
I ściskając mocniej moją dłoń ruszył w stronę dziedzińca.

sobota, 3 października 2015

Rozdział CXVII

  Obudziłam się, kiedy słońce powoli chowało się za horyzontem. Z początku nie miałam pojęcia, gdzie się znajduję, jednak szybko oprzytomniałam. Chciałam się podnieść z kanapy, lecz kiedy po całym ciele przeszedł mnie ból i nieznośnie zakręciło mi się w głowie, położyłam się z powrotem. Zamknęłam oczy.
"Jessico..." 
Znajomy szept rozległ się w  mojej głowie. Z trudem podniosłam ociężałe powieki i jeszcze raz dokładnie rozejrzałam się po pustym pokoju. Po chwili starałam się znów wstać. Mimo bólu dałam radę i już po chwili przemierzałam hotelowe korytarze. Ogólnie, zauważyłam że bardzo dużo mdleję, czy zasypiam ze zmęczenia. Wcześniej mi się to nie zdarzało.
Do końca naszego pobytu nie zdarzyło się nic bardziej nienormalnego i dziwacznego od zdarzeń, które miały miejsce do tej pory. Oczywiście Wiktora spotykałam regularnie na korytarzu, jednak starałam się unikać rozmów z nim jak ognia. Niby czułam się przy nim dobrze, tak, jakby był tym czymś czego mi brakuje. Niestety, informacje i wiedza na jego temat sprawiły, że już nie czułam się tak spokojnie...
Wracaliśmy autobusem. Oczywiście, jak przystało na nas, zajęliśmy sobie miejsce z samego tyłu autobusu. Od okna siedział Lysander, następnie ja, Kentin, Leo i Roza. Miejsce przed nami po jednej stronie byli Armin z Natanielem, a naprzeciwko Kastiel i Alexy. Cała droga zeszła nam na śmiechach i opowiadaniach, jak to było zabawnie, kiedy Alexy wywalił się na swoich sankach. Dopiero pod koniec trasy parę osób, w tym ja, padło. Zasnęliśmy. Kiedy obudziłam się, byliśmy już na miejscu. Zaspana, wysiadłam z autobusu, pożegnałam się z resztą i wróciłam do domu. Oczywiście, ciotki nie było, ale po zapachu spalenizny wyczułam, że w domu musi być Eric. Nie jest za dobrym kucharzem, więc gotuje tylko wtedy kiedy jest naprawdę bardzo głodny. Więc ciotki musi nie być od samego rana.
- Eric, jestem! - krzyknęłam, zarzucając płaszczyk na wieszak i powoli wspinając się po stromych schodach w kierunki swojego pokoju. Ciężką walizkę ciągnęłam za sobą po schodach.
- Nareszcie! - z pokoju wybiegł Eric dosłownie rzucając mi się na szyję - Ta kuchnia mnie przeraża! Zrób coś! - wtulił się we mnie.
Nie mogąc się powstrzymać, uśmiechnęłam się pod nosem. Tak bardzo brakowało mi tego jego głosu.
- Niech zgadnę. Znowu lodówka patrzy na ciebie krzywo? - spytałam z udawanym zainteresowaniem.
- Nie. Coś dużo gorszego - mruknął, unikając mojego spojrzenia.
- Poznałam katastrofę po zapachu - z uśmiechem wyminęłam go i ruszyłam w stronę pokoju by wrzucić tam walizkę. Kiedy już to zrobiłam, szybko zleciałam po schodach na dół by sprawdzić w jakim stanie jest kuchnia. No cóż, nie była w najlepszym, ale jeszcze nie było tragicznie. Szybko myłam kolejne naczynia przebywając myślami zupełnie gdzieś indziej. Mimo wszystko nadal myślałam o Wiktorze. I tym razem czułam coś jeszcze. Miałam wrażenie, że czegoś bardzo mi brakuje.
Od następnego tygodnia zaczęła się nauka. W poniedziałek z samego raza zadzwonił do mnie Paul w sprawie kapeli. Zaproponował mały koncert w pobliskim klubie. W duchu, bardzo się ucieszyłam, ale najpierw musiałam pogadać z resztą. I właśnie w takim dobrym humorze zmierzałam w kierunku szkoły. 
Już przy sali A spotkałam Kastiela, który stał oparty o szafki słuchając muzyki na czarnych słuchawkach. Nie namyślając się długo, podeszłam do niego i klepnęłam go w ramię. Spojrzał w moją stronę błędnym wzrokiem i zdjął słuchawki.
- No no no, czy to mój widok wprawia cię w tak dobry humor? - na jego twarzy wykwitł znajomy, łobuzerski uśmieszek.
- Chciałbyś - uśmiechnęłam się zadziornie po czym wytłumaczyłam mu szczegóły propozycji Paula. Z każdym moim słowem w oczach buntownika można było dostrzec iskierki podniecenia, jednak maskował się obojętną miną. 
Nie ze mną takie numery.
- Więc sobota o dziewiętnastej? - spytał, upewniając się.
- Jasne - potwierdziłam z uśmiechem.
- Nie mogę się doczekać - mrugnął do mnie. Resztę naszej konwersacji przerwał dzwonek oznajmiający rozpoczęcie się lekcji. Wchodząc do sali czułam na sobie czyjeś niezbyt przychylne spojrzenie. Odwracając się wyłapałam w tłumie błękitne, kipiące złośliwością oczy Amber, lecz nie przejęłam się tym zbytnio. Kątem oka jeszcze zdążyłam zauważyć, jak szepcze coś do swoich przyjaciółek patrząc na mnie. Z pewnością mnie obgadywały.
Nie przejęłam się tym nic a nic.
Po chwili już siedziałam wygodnie w swojej ostatniej ławce przy oknie. Zauważywszy przyjazny uśmiech Alexy'ego, który machał w moją stronę, odmachałam mu. Niby to tylko jeden gest a i tak zrobiło mi się bardzo ciepło na sercu. 
Właśnie w tej chwili do klasy wparował zdyszany profesor. Wszyscy podnieśliśmy się z miejsca.
- Dzień dobry! - rozległo się naraz trzydzieści głosów.
- Dobry..dobry - wymruczał, po czym rzucając teczkę na swoje biurko, poprawił sterczące włosy i stanął pośrodku naszej klasy. Odchrząkając znacząco poprawiając marynarkę i okulary.
- Witam wszystkich po feriach. Cieszę się, że jesteście tu wszyscy cali i zdrowi. Chciałbym przedstawić wam nowego ucznia, który przepisał się do naszej szkoły. Bardzo proszę o miłe traktowanie! - zagroził i odchrząknął - Proszę, wejdź...
Drzwi otworzyły się i do środka powoli wszedł wysoki, szczupły chłopak o białych włosach i szarych oczach.
Szkolny mundurek złożony z białej koszuli i granatowego garnituru leżał na nim wyjątkowo dobrze. Chłopak patrzył dokładnie na każdego z uczniów. Nie wyglądał na zastraszonego, czy zdenerwowanego, jak to zwykle bywa w pierwszych dniach z nowymi. O nie, on patrzył na wszystkich ze spokojem i jakby.. znudzeniem?
Wszystkie trzydzieści spojrzeń zaczęło lustrować nowego. Parę dziewczyn westchnęło i cicho zapiszczało na jego widok. 
Fakt, był nieziemsko przystojny, więc nie dziwiłam się im. Tylko mi nie było do śmiechu i zalotnych pisków.
- Oto i on. Proszę, przywitajcie miło Wiktora...