Witam wszystkich!
Życzę Wam zdrowych, spokojnych Świąt Bożego Narodzenia! Dużo zdrówka, dobrych ocen w szkole i pociechy z rodziców! ♥
Przepraszam,
że rozdział tak późno, ale miałam strasznie zawalone wszystko, w ogóle
zero czasu dla siebie. Tu oceny, bo klasyfikacja, tu święta, trzeba w
domu posprzątać, upiec ciasta, sprawdziany, lektura... Nazbierało się.
Ale już jest! Mam nadzieję, że się spodoba :**
Miłego czytania!
------------------------------------------------------------------
Zanim zdążyłam się odwrócić, coś bardzo ciężkiego wylądowało na moich plecach i zaczęło lizać mnie po dłoniach.- Demon, złaź z niej! - usłyszałam wystraszony krzyk buntownika. Pies posłusznie zszedł ze mnie z podkulonym ogonem, a jego właściciel pochylając się nade mną pomógł mi wstać. Czarna, skórzana kurtka odpięła mu się lekko ukazując moim oczom wełniany, zielony szalik.
- Wszystko w porządku? - spytał, podając mi dłoń.
- Tak, w porządku - zaśmiałam się z komizmu sytuacji, bo dla kogoś obserwującego musiało to wyglądać naprawdę śmiesznie.
Kastiel przyglądnął mi się wystraszony, oglądając dokładnie czy nic sobie nie zrobiłam, a po chwili również się śmiał. Pies, korzystając z momentu w którym jego pan ma dobry humor, ruszył w jego stronę i teraz z kolei zaczął skakać po nim i skomleć, co pewnie oznaczało przeprosiny.
- No już, psino. Siad, spokojnie - próbował odsunąć zwierzaka od siebie.
- Hej! Co ty idioto robisz? - usłyszeliśmy krzyk za sobą. Zdziwiona, odwróciłam się i zobaczyłam wysokiego szatyna w zielonej kurtce i czarnym szaliku biegnącego w moją stronę. W jego szmaragdowych oczach dostrzegłam troskę. Dobiegł do nas i chwytając mnie w swoje ramiona, delikatnie odsunął od Kastiela i psa, zanim zdążyłam dokładnie przeanalizować co się dzieje. W nozdrza uderzył mnie zapach tak dobrze znanych, męskich perfum.
- Pogrzało cię? - ryknął Kastiel - Zostaw ją!
- Nie widziałeś debilu, co ten pies jej przed chwilą zrobił? Przecież to mogło się źle skończyć - mówił podniesionym głosem.
- Kentin, w porządku, nic mi nie jest - próbowałam oswobodzić się z jego ramion, a on zrozumiawszy co próbuję zrobić, puścił mnie lekko speszony.
- Na pewno? - spytał dotykając mojego czoła - To wyglądało groźnie.
Widząc czerwone od mrozu i biegu policzki Kena, nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu.
- Na pewno - zaśmiałam się - Tak w ogóle, co tu robisz? - spytałam, wkładając zmarznięte dłonie jak najgłębiej do kieszeni.
- Śledzi cię, jak zwykle - prychnął Kastiel, starając się założyć smycz Demona, który nadal wesoło merdał ogonem patrząc w moją stronę.
- Mógłbym to samo powiedzieć o tobie, ognistowłosa - odgryzł się szatyn.
- Coś ty powiedział? - warknął buntownik.
- No już, przestańcie - przytrzymałam szatyna, który już był gotowy zadać cios Kastielowi - Dajcie spokój.
Usłyszałam, jak czerwonowłosy ze zniecierpliwieniem nabiera powietrza do płuc.
- To ja was już zostawię, gołąbeczki - prychnął, wstając z klęczek, kiedy smycz psiaka była już dobrze zapięta - Jess, spodziewaj się mnie później - mrugnął do mnie porozumiewawczo, co z pewnością miało na celu wzbudzić zazdrość Kentina, którego trzymałam mocno, żeby nie wyrwał się w stronę chłopaka.
- Zamknę przed tobą drzwi na klucz - mruknęłam bardziej do siebie, niż do Kastiela ale ten i tak to usłyszał.
- To wejdę oknem. Mam w tym wprawę - powiedział, oddalając się.
Dopiero kiedy ten zniknął nam z oczu w jednej z uliczek, odetchnęłam z ulgą.
- Co za dupek - mruknął Ken, poprawiając szalik. Chciał zapewne ukryć te rumieńce, które prawdopodobnie spowodowane były wściekłością. Dobry Boże, tych dwoje to jak mieszanka wybuchowa.
- Czy wy zawsze musicie tak bardzo skakać sobie do gardeł? - spytałam zmęczona całym zamieszaniem. Szczerze powiedziawszy, lekko kręciło mi się w głowie, ale to na pewno nie było spowodowane upadkiem pod ciężarem psa.
- To on zaczyna - mruknął Ken - Chodź. Odprowadzę cię - powiedział i złapał mnie pod rękę, bym nie wywróciła się na lodzie.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się.
Bardzo miło nam się rozmawiało, jak zawykle zresztą. Przy okazji opowiedziałam szatynowi o przyjeździe do miasta mojej rodzicielki.
- Ciocia przyjechała? To super! - ucieszył się - Mogę przy okazji wpaść do was i się przywitać? - spytał z miną zbitego psiaka.
- No dobrze - uśmiechnęłam się pod nosem. Też bym chciała tak reagować na jej przyjazd. I do niedawna z pewnością tak było. Tylko szkoda, że zapomniała mi powiedzieć o tak ważnej sprawie, jak na przykład mój biologiczny ojciec. No cóż, gdyby zachowała się fair i wspomniała mi o tym wcześniej, to może nie czułabym się teraz taka zraniona? Chowała to w tajemnicy przede mną, Ericiem i zapewne moim tatą, tym, z którym się wychowałam. To właśnie to zatajanie prawdy bolało mnie tak bardzo. W końcu jesteśmy rodziną, prawda?
- Halo, ziemia do Jess! - z zamyślenia wyrwał mnie Kentin, który machał mi dłonią przed oczami - Wszystko gra? Nie wyglądasz za wesoło - zmartwił się.
- Nie, to naprawdę nic - uśmiechnęłam się, by dodać więcej wiarygodności moim słowom. Na próżno. Przecież Kentin zna mnie na wylot.
- Coś mi się nie wydaje - mruknął - Chodź, położysz się na moment, dotrzymam ci towarzystwa i zrobię gorące kakao - uśmiechnął się promiennie i powoli pomógł mi wyjść po oblodzonych schodach. Pech chciał, że sam się poślizgnął. W ostatniej chwili zdołałam złapać go za rękaw kurtki, by nie upadł.
- Dzięki Jess - wysapał, kiedy udało mu się znów stanąć na równych nogach - Jak zwykle, moja wybawicielka.
W wesołych humorach weszliśmy do domu, gdzie uderzył mnie zapach słodkiej szarlotki pieczonej przez ciotkę.
- Jestem! - krzyknęłam, jak to miałam w zwyczaju i zaczęłam powoli zdejmować buty.
- Hej Jess, nie uwierzysz! - usłyszałam krzyk Erica z kuchni.
- Pewnie sam upiekłeś szarlotkę, co? - zaśmiałam się, odwieszając płaszczyk na wieszak.
- Skąd wiedziałaś? Psujesz całą zabawę - z kuchni wyłonił się mój brat w różowym fartuchu ciotki Agaty i z większą częścią mąki na sobie. Miałam wrażenie, że na nim jest jej więcej, niż w cieście. Nie mogłam się powstrzymać od wybuchu śmiechem.
- No i z czego się śmiejesz - prychnął brat, oblizując łyżkę, a po chwili jego wzrok zatrzymał się na szatynie, który stał obok mnie.
- Cześć Kentin! - rozpromienił się - Ale dawno cię nie widziałem.
- To samo mogę powiedzieć o tobie - chłopak odwzajemnił uśmiech i wszedł za mną do kuchni - Ej, młody. Postaw mleko, żeby się zagrzało.
- Po co?
- Żeby rozgrzać twoją siostrę - mrugnął do mnie.
Brat spojrzał na mnie, a po chwili dostrzegł moje czerwone, z lekka purpurowe dłonie.
- Już stawiam! - zapewnił, wyciągając mleko z lodówki.
- Dziękuję braciszku - pocałowałam go w policzek i przyłożyłam lodowate dłonie do jego karku, co spowodowało u niego śmieszną reakcję.
- Weź te lody ode mnie - zadrżał i wymierzył we mnie łyżką - Mam broń i nie zawaham się jej użyć!
W tym momencie wszyscy troje wybuchnęliśmy śmiechem.
Za oknem znowu zaczął sypać lekki śnieg.