Mój fanpage ♫

https://www.facebook.com/amoursucrette - jeśli ktoś chce być na bieżąco w sprawie nowych rozdziałów. Zapraszam ♥

czwartek, 28 stycznia 2016

Rozdział CXXXI

       Witam wszystkich! ♥ Chciałabym oficjalnie ogłosić wspólną zabawę. Polega ona, tak jak mówiłam, na zaprojektowaniu stroju dla Jess, w którym wystąpi na scenie. Forma jest dowolna, tylko mają być to wasze prace. Oczywiście wszystkie, które mi wyślecie wstawię na bloga oraz wybiorę moją ulubioną. Wy, moi wierni czytelnicy, też będziecie mogli oceniać, która z nich podbiła wasze serca. Zabawa będzie trwać do końca lutego. Wysyłajcie mi swoje pomysły na maila: natalianna172@gmail.com Mam nadzieję, że będzie Was dużo :) A może znacie kogoś, kto lubi projektować, ma do tego talent i chciałby się wykazać? Zapraszam! Nie zjem was przecież :D Jeśli prac będzie dużo, to w przyszłości pomyślę nad podobną zabawą. Powodzenia! ♥
----------------------------------------------------------------------------------
    Oparta o barierkę, przymknęłam oczy. Na twarzy czułam delikatny powiew nocnej bryzy, która przyjemnie mnie orzeźwiała. Zastanawiałam się, co mam dalej robić. Wiem już prawie wszystko, czyż nie tego chciałam? I co mam zrobić z tą wiedzą? Na pewno nie siedzieć bezczynnie. Ale z drugiej strony, cokolwiek zrobię nie zmieni to teraźniejszości. Brakowało mi tylko jednego elementu układanki. Kim jest mój biologiczny ojciec?
- Nie myśl nad tym tyle - odezwał się Wiktor, wyrywając mnie tym samym z zamyślenia - Nie mam żalu do matki, ty też nie powinnaś.
- Nie masz? - zdziwiłam się - Przecież zostawiła cię. A co najlepsze, mogła z tym później swobodnie żyć wijąc pozornie szczęśliwe gniazdko z człowiekiem, którego nawet nie kocha! - nawet nie zauważyłam, kiedy ton mojego głosu się podniósł - I ty nie masz o to żalu? - spojrzałam na niego.
Wpatrywał się w dal, zdając się nie być obecny przy mnie, myślami był daleko. W świetle księżyca jego porcelanowa cera wydawała się trupio blada. Jedynie oczy błyszczały lekką czerwienią.
- Przez tyle lat zdążyłem się już pogodzić z prawdą - odezwał się po dłuższej chwili - Co mi da awanturowanie się i szukanie zemsty? Nic. Nie zachowała się jak matka, to prawda, ale to było lata temu. Cieszę się tylko, że to trafiło na mnie. Nie darowałbym jej, gdyby wszystko co ja przeszedłem musiało trafić się tobie. Byliśmy identyczni, o tym kto zostanie zdecydował tylko i wyłącznie przypadek - westchnął ciężko spuszczając wzrok tak, że białe kosmyki delikatnie opadły mu na twarz. Lekko ścisnęło mnie w sercu.
- A co przeszedłeś? - spytałam, dotykając delikatnie jego ramienia. Wtedy zdałam sobie sprawę, że właściwie nie wiem o nim nic. Gdzie mieszka, z kim, jak spędził te wszystkie lata. Kompletne zero.
- To bardzo długa historia - spojrzał na mnie spod białych kosmyków, lekko się uśmiechając - Historia mojego życia.
- Chciałabym o niej usłyszeć - zapewniłam, wracając spojrzeniem na jezioro.
- Kiedyś ci opowiem. Ale nie dzisiaj - odparł, wzdychając.
- Dlaczego?
- Dzisiaj już ktoś się o ciebie martwi i szuka. Niedługo cię znajdą. Nie powinniśmy dłużej tutaj być - powiedział, odchodząc od barierki w stronę motoru. Podążyłam za nim.
- A co z tobą? - spytałam. Nie wiem dlaczego, ale zaczęłam się o niego martwić. Po raz pierwszy odkąd się spotkaliśmy, wyczułam między nami nikłą i delikatną nić porozumienia. Nadal chciałam się tak wiele o nim dowiedzieć. Skąd wiedział, że jestem jego siostrą? Dlaczego tu za mną przybył? Co teraz zamierza? Jakie ma plany? I jaką skrywa w sobie tajemnicę? Kim jest?
- Poradzę sobie - uśmiechnął się, wsiadając na pojazd - nie zadawaj sobie tak wielu pytań, bo będą cię dręczyły. Odpowiedzi przyjdą same w swoim czasie.
Usłyszałam ciche mruczenie silnika. Skąd on wiedział, że zadaję sobie w myślach tyle pytań?
- Zostań tutaj. Niedługo po ciebie przyjdą, są już niedaleko. Do zobaczenia, księżniczko moja - na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek w stylu Kastiela. Po chwili motor ruszył z piskiem opon a ja zostałam sama wśród ciemnej nocy, sam na sam z wielkim, pełnym księżycem. Wróciłam do barierki i przymknęłam oczy starając się zrozumieć co się właśnie stało.
- Jessico! Jessica! - z oddali usłyszałam słodki głos mojego braciszka. Jeszcze nigdy nie ucieszyłam się tak bardzo na jego wołanie.
- Eric! Tu jestem! - odwróciłam się w stronę drogi. Niedługo zza drzew zobaczyłam znajome sylwetki. Najwyraźniej zorganizowali całą ekipę poszukiwawczą, co w tamtej chwili bardzo mnie rozczuliło. Zerwałam się biegiem w ich stronę i chwilę potem już tuliłam do siebie brata, który dobiegł do mnie jako pierwszy. Chwilę potem dołączyli do nas Kastiel i Lysander.
- Ty mała idiotko, kto to widział, żeby dzieci wychodziły z domu o tej porze? - powiedział Kastiel, rozczulając się nieco, a po chwili poczułam lekkie szturchnięcie w ramię.
- Przepraszam, że musieliście się martwić - odsunęłam się od brata i ocierając łzę wzruszenia rzuciłam się im obojgu na szyję. Martwili się o mnie. Ciepło, które rozlało się powoli po moim sercu jak najlepszy miód, było bardzo przyjemne.
- Jessico, co się stało? - spytał Lysander patrząc prosto w moje oczy.
***
Patrzyłem prosto w jej zielone, wystraszone oczy szukając jakiegokolwiek wyjaśnienia tej małej ucieczki. Jednak nic się nie dowiedziałem, gdyż przywarła całym swoim drobnym ciałkiem do mojego torsu, wtulając się mocno. Była przemarznięta i lekko drżała. Nawet nie umiałem się na nią złościć za to, że nie dawała znaku życia. W tamtej chwili byłem niewyobrażalnie szczęśliwy, że w końcu się znalazła. Jedyne czego teraz pragnąłem, to wziąć ją do domu, położyć na łóżku, szczelnie opatulić kołdrą by się zagrzała i czuwać przy niej do samego rana.
- Hej, ja też cię szukałem - zaśmiał się Kas - Może do mnie też byś się tak przytuliła, co? 
Dziewczyna odwróciła głowę w jego stronę i dalej mnie nie puszczając, pokazała mu język, co wywołało wybuch śmiechu u mnie i Erica. Tylko buntownik nie podzielał naszego poczucia humoru.
- Kas, chyba musisz się z tym pogodzić - brat dziewczyny lekko szturchnął go w ramię - Dostałeś kosza.
- Spokojnie, to jeszcze nie koniec - uśmiechnął się złośliwie - Jeszcze żadna nie potrafiła oprzeć się temu boskiemu ciału - westchnął, odrzucając nonszalancko czerwone kosmyki.
- Więc będę pierwsza - uśmiechnęła się Jessica, odsuwając się lekko - Wracajmy do domu.
Złapała mnie pod ramię i tak w dość dobrych humorach odprowadziliśmy, jak to Katiel ujął, "zgubę", do domu. Buntownik swoimi docinkami jeszcze droczył się przez chwilę z Jessicą, a później wrócił do siebie. Też miałem wrócić, jednak wolałem zostać z nią dzisiaj. 
- No już Lys, możesz iść do domu, zajmę się siostrą - powiedział Eric, opatulając siostrę ramieniem.
- Tak wiem, już idę - uśmiechnąłem się lekko i z żalem pożegnawszy się z tą dwójką, wróciłem do domu. Oczywiście Leo już spał kamiennym snem i nawet nie drgnął, gdy wszedłem do mieszkania. Powoli opłukałem twarz w chłodnej wodzie i ułożyłem się wygodnie na łóżku. Patrząc w okrągły księżyc, który jeszcze niedawno oświetlał nam drogę, zacząłem myśleć nad wydarzeniami ostatnich dni. Jessica na pewno miała jakiś problem, tylko jeszcze nie byłem do końca pewny o co chodzi. Coś w środku mnie było przekonane, że sprawa będzie dotyczyła tego całego Wiktorka. Nie jest on zwykłym człowiekiem. Zielonooka opowiadała mi o jego nagłych pojawianiach się w konkretnych miejscach i połyskujących czerwienią oczach. Z początku zwaliłem to na karb jej przemęczenia. Jednak z tym facetem jest murowanie coś nie tak. Przez całą drogę do domu dziewczyny czułem się obserwowany. Jeszcze ta jego wypowiedź o tym, że jest synem władcy piekieł. Może to była tylko przenośnia? Może jego ojciec jest przesiąknięty złem do szpiku kości, czyli jest mordercą lub działa w jakieś tajnej grupie satanistycznej? Osobiście uważam, że to co mówi ten człowiek nie będzie do końca prawdą, gdyż to czym uważa, że jest, wymarło lata temu. 
Czy aby na pewno? 
Miałem nadzieję, że jego słowa to tylko brednie niezrównoważonego człowieka. Jeśli okaże się inaczej...

... To Jessica byłaby w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

niedziela, 24 stycznia 2016

Rozdział CXXX (130!!!) ♥

   Przejażdżka nie trwała długo. W świetle pełnego dzisiaj księżyca widziałam połyskujące delikatnie fale jeziora. Gdy zatrzymaliśmy się w końcu w docelowym miejscu, powoli zeszłam z motoru i podchodząc do metalowej barierki wpatrywałam się w oszałamiający widok. Jednak czy mogłam się zachwycać takim czymś po tym co się właśnie wydarzyło? Mogłam. Szczerze powiedziawszy, ta akcja przed momentem pozwoliła mi dać upust buzującym we mnie jak niespokojny gejzer, uczuciom. Lecz nie byłam aż tak bardzo pochłonięta widokiem, by nie zauważyć, że Wiktor oparł się o barierkę tuż obok mnie.
- Pięknie tu, prawda? - westchnął cicho, jakby bojąc się, by spłoszyć delikatnych fal wody.
Nic nie odpowiedziałam, tylko spojrzałam na niego starając się ocenić szkody i sprawdzić, czy nie jest jakoś poważnie ranny. No cóż, nie ukrywajmy, jego koszula była w naprawdę opłakanym stanie. Zawiązany niechlujnie, zwisający z jego szyi swobodnie, niebieski krawat w kratkę był cały zniszczony, to samo można powiedzieć o koszuli, która kiedyś zapewne była biała. Na boku w miejscu żeber po prawej stronie widniało dość spore zadrapanie. Przyjrzałam się temu bliżej, jednak nie było dużo krwi, więc nie zaczęłam panikować, tylko spokojnie podeszłam do pojazdu sprawdzając, czy nie ma w jego tylnym schowku czegoś w rodzaju apteczki, czy coś w tym guście. Jednak zawiodłam się.
- Spoko, nie martw się tą raną - usłyszałam spokojny głos chłopaka - samo się zagoi.
***
- Leo, przyszedł ktoś? - spytałem lekko zaspany. Ostatnio mam strasznie lekki sen i każde stuknięcie sprawia, że się budzę. Nie wiem dlaczego tak się dzieje. Możliwe, że to z powodu pewnej zielonookiej piękności nękanej ostatnimi czasy przez marnotrawnego braciszka. 
- Tak, była tu Jessica, ale szybko wyszła. Chciała coś od ciebie, ale nie poczekała aż cię zawołam. Była jakaś... inna - westchnął, dopowiadając ostatnie zdanie z zamyśleniem.
- Inna? Co masz na myśli? - poczułem jak serce gwałtownie mi przyspiesza. Ona nie mogła przyjść tutaj ot tak sobie, bo chciała mnie widzieć. Musiała mieć jakiś powód, a powód ten był poważny, jeśli przyszła tu w środku nocy.
- Nie wiem. Ale strasznie jej było gdzieś spieszno, skoro tak szybko uciekła - powiedział i zniknął w swojej sypialni.
Nie czekając na rozwój wydarzeń, pobiegłem na górę po swój telefon i starając się do niej dodzwonić odliczałem w napięciu kolejne sekundy. Jednak, chociaż sygnał był, to nie odbierała. Nie namyślając się długo ubrałem kurtkę i wyszedłem w stronę jej domu. Dojście na miejsce nie zajęło mi sporo czasu. Drzwi były otwarte, więc wszedłem po cichu, starając się nie zbudzić nikogo. Powoli przemierzałem kolejne schody prowadzące prosto do jej pokoju. To co zobaczyłam, a może raczej, czego nie zobaczyłem, lekko wytrąciło mnie z równowagi. Mianowicie, nie było jej tam. Zacząłem się denerwować wybierając po raz kolejny numer w kontaktach. Cicho wyszedłem i zapukałem do drzwi obok. Otworzył mi zaspany Eric.
- Cześć, wybacz, że cię budzę, ale nie wiesz przypadkiem gdzie jest twoja siostra?
- Po cholerę mnie budzisz, pewnie się gdzieś szlaja... - odburknął zdenerwowany, przecierając oczy.
- Nie wiem czy wiesz, ale jest druga w nocy. O tej godzinie też ma w zwyczaju się "szlajać"? - spytałem, zakrapiając swoją wypowiedź sporą dawką ironii. Wiem, że chłopak mnie nie lubi, ale w tym momencie mógłby zacząć ze mną współpracować. Dobrze wiem, że za siostrą w ogień by skoczył.
- Że która?! - moje słowa podziałały na niego jak kubeł zimnej wody, a ja westchnąłem z ulgą na myśl, że udało mi się do niego dotrzeć - Dzwoniłeś do niej?
- Nie odbiera - wzruszyłem ramionami.
Chłopak rzucił się do pokoju i w mgnieniu oka był gotowy do wyjścia.
- Muszę jej poszukać. Przecież mogło się jej coś stać! - mruczał do siebie schodząc ze schodów. Złapałem go delikatnie za kaptur.
- MusiMY jej poszukać - sprostowałem - Idę z tobą, czy ci się to podoba, czy nie.
Chłopak wywrócił oczami, wzdychając ciężko.
- No dobra. Ale nie wlecz się i trzymaj moje tempo - zarządził, wkładając buty. Niedługo potem szliśmy prostą ścieżką przed siebie.
- Gdzie najpierw? - spytał, rozglądając się dookoła.
- Myślę, że warto sprawdzić park - uśmiechnąłem się do siebie widząc w wyobraźni Jessicę idącą z uśmiechem wśród jesiennych liści - Ona tam często przebywa.
- Wiem przecież - ofuknął mnie Eric - to było pytanie retoryczne - powiedział i nie patrząc na mnie skręcił w jedną z parkowych ścieżek. W międzyczasie napisałem do Kastiela, że przyda nam się jego pomoc w poszukiwaniach. Dobrze wiedziałem, że chłopak nie będzie spał, bo jego rodzice dziś są w domu. Z pewnością chodzi gdzieś bez konkretnego celu, więc zgodzi się pomóc. Szczególnie, jeśli chodzi o nią.
- Przestań wpatrywać się tak w ten telefon i rozglądaj się - prychnął chłopak - Ona może być wszędzie.
- Tak, wiem - uśmiechnąłem się.
Dobrze zdawałem sobie sprawę z tego, że Eric nie darzy mnie zbytnią sympatią. Powód jest całkowicie nieuzasadniony, ale nie niedorzeczny. Chodzi o to, że nie lubi dzielić się siostrą z innymi osobnikami płci tej samej co on. Śmieszne, prawda? Ale jednak doskonale rozumiem jego uczucia. Też nie chciałbym się nią dzielić z nikim i szczerze powiedziawszy czasami czuję lekkie ukłucia w klatce piersiowej, gdy rozmawia z jakimś kolegą z klasy, lub uśmiechnie się do innego. Jednak to normalne. Kocham ją całym sercem i wszędzie widzę zagrożenie. Bagatelizuję to jednak, bo wiem, że zazdrość jest tylko bezsensownym uczuciem. Gdy zacznę się w to wkręcać i zachowywać się niedorzecznie na każdym kroku, to wtedy sam ją wystraszę. Ona potrzebuje wolności. I ja jej ją daję. Nie mam wpływu na decyzje, które podejmie, więc jeśli chciałaby mnie zostawić, nie mógłbym zatrzymywać. Jej życie.
- Człowieku, nie popadaj w takie zamyślenie jak do ciebie mówię! - z zamyślenia wyrwał mnie głos Erica.
- Wybacz, co mówiłeś?
- Ktoś idzie przed nami. Kto to? - spytał, marszcząc brwi. Fakt, w ciemności ciężko cokolwiek dostrzec, jednak ja wiedziałem kto idzie.
- Spokojnie, to tylko nasza odsiecz - uśmiechnąłem się pod nosem.
- Odsiecz? - chłopak dalej nie za bardzo wiedział o kogo mi chodzi, jednak kiedy ten ktoś zbliżył się, wiedział już wszystko.
- Dzięki, że o mnie nie zapomnieliście - złośliwy uśmieszek czerwonowłosego jak zawsze rozluźnił atmosferę - To gdzie ta nasza zguba znowu uciekła?
-----------------------------------------------------------------------
Tak oto w pięknym stylu dotarliśmy do 130 rozdziału! Wow, jestem w lekkim szoku, że jest tego aż tak dużo :D No cóż, rozpisałam się ciutkę. 
A tak z innej paki, to szykuję dla was mały konkurs/zabawę! Będzie on polegał na zaprojektowaniu stroju w którym wystąpi Jessica na scenie :) Jeszcze oficjalne dane co, jak, kiedy i gdzie dodam w następnym poście. To jest taka mała zapowiedź. Jestem ciekawa, ile osób weźmie udział i czy jest sens w ogóle coś takiego organizować? Jeśli nie będzie chętnych, to wymyślę coś innego. Więc? Jesteście zainteresowani takim czymś? Zgłaszać się w komentarzach :D Czekam na Was! ♥ Miłego wieczorku ♥

sobota, 16 stycznia 2016

Rozdział CXXIX

 Witam wszystkich moich kochanych, wytrwałych czytelników! Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału, mam nadzieję że nie jesteście źli :) Miałam małe trudności z pisaniem, plus moje myśli skupiały się bardziej koło czegoś zupełnie innego niż nowy rozdział, za co przepraszam. Tak w ogóle, wielki szcun dla Was, gdyż niedługo dojdziemy do 17 tys. wyświetleń! Wielkie WOW dla wszystkich wytrwałych! Jestem bardzo zaskoczona :D Dziękuję za to ogromnie, gdyż bez Was nic bym nie zrobiła! Czytam każdy komentarz i wszystkie rady i pomysły biorę do serca. Nawet nie wiecie, jakiego to daje człowiekowi kopa! ♥ Dziękuję
Właśnie zaczęłam ferie, więc myślę, że będę mogła się bardziej skupić na blogu :) Kto z Was już odpoczywa od szkoły razem ze mną? :D
Nie przedłużając, zaczynamy kolejny rozdział, tak wyczekiwany! ♥
-----------------------------------------------------------------------------
 Podążałam wciąż przed siebie. Mimo ciemności i dokuczliwego zimna szczypiącego moje dłonie, nie zwolniłam tempa ani na moment. Nie wiem ile zajęło mi dotarcie pod dom białowłosego, ale gdy ujrzałam w oddali znajomy ogród, mimowolnie uśmiechnęłam się z ulgą pod nosem. Przyspieszając kroku wleciałam na schody i delikatnie zapukałam. Po kilku sekundach usłyszałam dźwięk odmykanego zamka.
- Jessico? Och, a co ty tutaj robisz? - w drzwiach ujrzałam nieprzytomne oczy i zmierzwione, czarne włosy Leo. W jednej chwili pożałowałam, że tutaj przyszłam, nie uprzedzając ich wcześniej i nie pytając o zgodę. A gdy wzrok chłopaka przeniósł się na moją mini-torbę, poczułam się jak idiotka. Jak mogłam być tak bezmyślna i wpychać się komuś do domu w środku nocy? Chyba kompletnie straciłam rozum. To nie film romantyczny, w którym wystarczy stanąć pod oknem drugiej połówki a ta przyjmie cię na noc z otwartymi ramionami. Jeszcze użyczy ci swojego łóżka i będzie robić za kaloryfer leżąc obok... Ugh, co za myśli mnie nachodzą!
- Hmm... C-cześć Leo - uśmiechnęłam się niezdarnie próbując ukryć zakłopotanie. I jak mam się teraz wykręcić?
- Potrzebujesz czegoś? - spytał, ziewając ukradkiem - Lysander chyba już śpi...
- A to jak śpi, to nie będę przeszkadzać - przerwałam mu szybko. Czułam, jak pieką mnie policzki od wstydu - Chciałam się o coś zapytać, ale skoro śpi...
- To ja go obudzę - uśmiechnął się chłopak - Skoro przyszłaś o tej godzinie to znaczy, że sprawa musi być ważna. Zaraz go zawołam.
Zamyśliłam się. Czy sprawa naprawdę była tak poważna? To przecież tylko zwykła kłótnia z mamą. Nic wielkiego, pewnie tak pomyśli Lys. To wszystko nie ma sensu.
- Stój Leo! - chwyciłam go za skrawek podkoszulki, gdy już zdążył się odwrócić - Nie trzeba. Powiedz Lysowi, że wpadnę jutro, na razie! - pomachałam, posławszy niezdarny uśmiech i szybko zbiegłam na dół ze schodów. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że byłam zdolna, do takiego kompromitującego głupstwa. Ale mimo wszystko, co mam teraz zrobić? Gdzie pójść? Do domu na pewno nie wrócę. Szłam przed siebie, nie zwracając za bardzo uwagi na to gdzie idę. Myśli wirujące niespokojnie w mojej głowie całkowicie mnie pochłonęły. Dopiero po chwili zorientowałam się, że nigdy nie byłam w tej części miasta. Otaczały mnie niezbyt przyjemne kluby z których dobiegała głośna muzyka. Przed nimi stały młode damy, które, jakby to ujął Lysander, nie należały do takich które umiałyby mówić poprawną polszczyzną nie wtrącając co drugiego słowa na "k" i znając męskie towarzystwo wyłącznie z sypialni. No cóż, będę z wami szczera. Nienawidzę takiego towarzystwa. Dlatego nie myśląc długo, szybko odwróciłam się na pięcie w stronę z której przyszłam w to jakże ciekawe miejsce. Pewnie to nie sekret i dobrze o tym wiecie, że mam niezwykły talent do przyciągania kłopotów, więc byłoby wręcz dziwnie niepokojące, gdybym wtedy mogła tak po prostu odejść. 
- O, patrzcie państwo, kolejna dziunia do kolekcji - usłyszałam obleśny rechot tuż za mną. Przyspieszyłam kroku, nawet nie odwracając głowy.
- Hej, koleżanko, wróć no tu do nas! Palanty, pewnie to nowa i już musieliście ją wystraszyć...! - ciężkie kroki dość szybko zbliżały się w moim kierunku. Zaczęłam biec, nie zważając na krzyki za mną. Niestety, wciąż słyszałam za sobą niezbyt przyjemne słowa. Ale to był na razie mój najmniejszy problem. Nagle poczułam mocny uścisk na nadgarstku. Starając wyrwać się z uścisku, wymierzałam kolejne ciosy mojemu przeciwnikowi.
- Przestań się tak szarpać, suko! - wysoki, napakowany brunet syknął mi wprost do ucha, przeciągając ostatnie słowo, tak jakby zawierało kilka sylab. 
Uderzyłam tak szybko, że nie zdążył zauważyć podniesionej pięści ręki, która była wolna. Grzmotnęłam go na tyle mocno, że zaskoczony nagłym atakiem puścił mój nadgarstek. Gdy moja dłoń zderzyła się z jego nosem, usłyszałam satysfakcjonujące chrupnięcie. Ciesząc się w duszy, w mgnieniu oka wyzbierałam się i pobiegłam pędem przed siebie. No cóż, może i jestem "małą bezbronną Jessicą" według pewnego czerwonowłosego chłopaka, ale obronić się umiem. Tak przynajmniej myślałam, zanim nie dogoniła mnie reszta całej ich paczki. Nie było ratunku, otoczyli mnie w ciasnym kółku. Pod wpływem popchnięcia pewnej tlenionej blond cizi upadłam na ziemię. Byłam pewna, że zaraz wydrapie mi oczy tymi swoimi dwumetrowymi tipsami. Ale dziwiło mnie jedno. Jak, do jasnej anielki, ona tak szybko się tutaj dostała na tych szpilkach niczym szczudła?! Czary? A może lata praktyki? 
Magia po prostu.
- Ty dziwko! Jak śmiałaś uderzyć mojego faceta? Uduszę cię ty... - wzięła zamach.
Pełna przerażenia zakryłam się rękami. Miałam nadzieję, że to całe przedstawienie niedługo się skończy, a ja przeżyję i nie wyląduję w jakimś rowie, pięćdziesiąt kilometrów od domu. Zacisnęłam powieki i czekałam, jednak uderzenie nie nastąpiło. Nadal pełna przerażenia odważyłam się otworzyć jedno oko. 
- Jak śmiesz podnosić swoje brudne łapy na moją siostrę? - usłyszałam spokojne pytanie... Wiktora. Stał nade mną, trzymając za łokieć szamoczącą się blond diwę. Ci jej kolesie też przez chwilę stali w niemym zdumieniu. Jednak jeden odważniejszy, w końcu oprzytomniał i rzucił się od tyłu z wrzaskiem na chłopaka. 
- Wiktor, uważaj! - krzyknęłam, podnosząc się szybko z ziemi i podstawiając temu facetowi nogę. Nie trzeba być wróżbitą, żeby przewidzieć efekt - runął na ziemi jak długi.
Nagle wszyscy naraz rzucili się w naszą stronę. Tleniona blondyneczka puszczona w końcu przez Wiktora, uciekła na bezpieczną odległość do swojego damskiego boksera, któremu wcześniej przywaliłam. A zrobiłam to chyba dość dobrze, gdyż jego nos był teraz dziwnie zdeformowany. Mimo to, odepchnął brutalnie swoją dziewczynę i ruszył wściekły w naszą stronę.
- Jessico, uciekaj! - usłyszałam krzyk Wiktora za sobą.
- Nie ma mowy, nie zostawię cię! - krzyknęłam, opierając się placami o jego plecy.
Zdziwieni moją reakcją? Ja też. Ale w tamtej chwili czułam, że muszę na czymś odreagować dzisiejszą kłótnię z rodzicielką. Byłam tak nabuzowana wszystkimi emocjami, że niemal czułam, jak dostają się one w moje pięści. Byłam wściekła. Już za dużo wszystkiego w sobie trzymałam.
- Padnij! - krzyknęłam, kiedy kątem oka dostrzegłam ciemnego faceta wymachującego nam nad głowami żelazną rurą. Szybkim ruchem kopnęłam go tam, gdzie najbardziej boli, a gość zgiął się w pół.
- Nie damy rady im wszystkim! - krzyknął chłopak, kiedy zobaczyliśmy jak na ratunek zbiegają się następni niezbyt miło wyglądający ludzie. Nie, nie ludzie, bardziej wyglądali jak napakowani bokserzy na sterydach.
- Daj mi rękę - powiedział, a ja to zrobiłam. Dość sprytnie wymknęliśmy się pomiędzy tłum gapiów i dobiegliśmy do najbliżej stojącego motoru.
- Umiesz tym kierować? - spytałam, nie będąc pewna możliwości chłopaka.
- Czy to teraz ważne? Zaufaj mi i złap się mocno! - krzyknął. Nie zastanawiając się dłużej, wtuliłam się w jego plecy. Pojazd niemal natychmiast ruszył. Kątem oka jeszcze widziałam biegnących za nami kolesi, ale to już było nieważne. I tak by nas nie dogonili, gdyż już po chwili pruliśmy po pustej ulicy. Czułam zimny powiew wiatru, słyszałam silnik motoru, widziałam nocne niebo pełne gwiazd. Wtulona w poszarpaną koszulę chłopaka, czułam się już bezpieczna. Chociaż serce nadal niemiłosiernie szybko biło, to już wszystko było dobrze. Mknęliśmy razem pośród ulic i drzew, niedługo potem mogłam podziwiać piękne fale jeziora rozciągającego się przed moimi oczyma. Już wiedziałam, gdzie Wiktor zrobi nam przystanek. Dobrze znałam to miejsce. 
Punkt widokowy na stromym klifie.

niedziela, 3 stycznia 2016

Rozdział CXXVIII

   Drobne płatki śniegu wirujące lekko w niesamowitym, pełnym lekkości tańcu, wprawiły mnie w dziwnie melancholijny nastrój. Pewnie to ostatni śnieg, zanim w końcu nadejdzie ten ciepły czas. No, przynajmniej mam taką nadzieję. Podpierając głowę na nadgarstku prawej dłoni sączyłam powoli ciepłe kakao zrobione przez braciszka. Kentin stał przy zlewie i spokojnie mył za mnie wszystkie brudne naczynia, gdyż jak to ujął "mam się najpierw rozgrzać". Na zewnątrz robiło się powoli ciemno, zaczęłam czuć ciążące na moich barkach zmęczenie. Lekko przymknąwszy oczy wsłuchiwałam się w cieknącą z kranu wodę. Jednak nie było mi dane cieszyć się błogim lenistwem zbyt długo.
- O, już wróciłaś... - usłyszałam zmęczony głos mojej rodzicielki, w którym można było bardziej dosłyszeć zrezygnowanie i niechęć do nadciągającej rozmowy, niż radość z mojego pojawienia się w domu. Milutko.
- Cześć ciociu! - uśmiechnął się Ken, wycierając ostatni talerz.
- Cześć Ken - uśmiechnęła się.
Zabolało. Na jego widok ucieszyła się bardziej niż na widok własnej córki. Cóż, może i nieślubnej, ale córki, prawda?
- Kentin, chodźmy na górę. Jestem zmęczona - wstałam od stołu z ulgą zabierając ze sobą kubek w połowie napełniony jeszcze ciepłym kakaem. 
- Tak jest, księżniczko - uśmiechnął się ciepło i ruszył za mną w stronę schodów. Wymijając rodzicielkę usłyszałam jej ciche westchnięcie ulgi.
- Jessico, zejdź wieczorem do salonu - powiedziała odwrócona do mnie tyłem. Nie reagując na jej słowa wbiegłam na górę i skręciłam w prawo do swojego pokoju. Dopiero gdy Kentin zamknął za nami drzwi zaczęłam powoli się rozluźniać.
- Jess, między tobą i twoją mamą wszystko w porządku? - spytał, wlepiając we mnie te swoje wielkie, zdziwione, zielone oczy. 
- Nie za bardzo, ale nie mam ochoty o tym mówić - mruknęłam zarzucając na siebie koc - To skomplikowane.
Kentin wydał z siebie tylko cichy jęk, który miał być chyba potwierdzeniem na moje słowa. Westchnęłam głęboko naciągając narzutę bardziej na głowę i spojrzałam w okno. Zza chmur zaczęło wychylać się już niepewne słońce. Jego nikły promień jednak zdołał się przebić i wpadł prosto w okno, delikatnie ogrzewając mój policzek. Z ulgą przymknęłam oczy, starając się chociaż na moment wypędzić z głowy natarczywe myśli, które nie dawały mi spokoju.
- A kiedy w końcu gracie koncert? - z błogostanu wyrwał mnie głos przyjaciela - Bo nie wiem w jaki dzień nie planować zupełnie niczego, by nie kolidowało z twoim występem.
Otworzyłam oczy i spojrzawszy na niego uśmiechnęłam się lekko.
- Prawdopodobnie w przyszły weekend.
- To niedługo. Alexy już wziął cię na jakiś shopping? - spytał z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Jeszcze nie - przeciągnęłam odpowiedź, bo już wiedziałam co Kentin ma na myśli.
- Uważam, że powinien się o tym jak najszybciej dowiedzieć - powiedział poważnie i szybkim ruchem wyciągnął telefon z kieszeni.
- Kentin, nie... - jęknęłam, ale było już za późno. Szatyn uśmiechał się już do mnie złośliwie a w tle było słychać dźwięk dochodzącego smsa.
- Jesteś okrutny - zaśmiałam się rzucając w niego poduszką. Nie minęło nawet pół minuty, jak mój telefon zaczął brzęczeć. Z trudem dosięgnęłam go i odczytałam wiadomość od niebieskowłosego:
"Jutro. 16:00. Przyjdę po ciebie. Nie wymigasz się"
- Brzmi jak groźba - powiedział Ken, zanosząc się od śmiechu.
- Nie śmiej się. Idziesz z nami - pokazałam mu język i szybko wystukałam w klawisze, że nie będziemy sami.
- Ej! - poduszka którą rzuciłam szatynowi, właśnie przyleciała z powrotem.
Tak minęło bardzo przyjemne popołudnie.
Wieczorem na myśl o nadciągającej rozmowie aż skręcało mnie coś w żołądku. Ale pytania, które cisnęły mi się na myśl i słowa Wiktora nie dawały mi spokoju. Musiałam poznać całą prawdę, choćby nie wiem jaka miała być. Erica akurat nie było w domu, poleciał pewnie znowu do Kastiela testować nowe gry które Armin ostatnio pożyczał czerwonowłosemu w szkole na zabicie nudy. Z westchnieniem zamknęłam laptopa i spoglądając na siebie w lustrze, które wisiało naprzeciwko łóżka, oceniłam swój wygląd. Ostatnio nie czułam się zbyt dobrze, co idealnie odwzorowywało moje odbicie w lustrze. Wyglądałam jak siedem nieszczęść. Z lekkimi zawrotami głowy narzuciłam na siebie granatową bluzę z kapturem i powoli zeszłam na dół do salonu. Mama już siedziała na kanapie trzymając w dłoniach kubek swojej ulubionej, zielonej herbaty. Nie zastanawiając się długo, również usiadłam na drugim końcu. Przez chwilę panowała cisza.
- Inaczej wyobrażałam sobie nasze spotkanie po czasie - pierwsza odezwała się mama ciut zachrypniętym głosem. 
- Gdybym nie musiała się takich rzeczy dowiadywać od... - urwałam, gryząc się w język. Nie chciałam na razie mówić jej o Wiktorze - ... Nie ważne. Powiedz mi całą prawdę.
- Od kogo się dowiedziałaś? - spytała, drżąc lekko, co zauważyłam nawet ja. Mimo wszystko nadal nie patrzyła na mnie, jej twarz zasłaniały czarne jak noc włosy opadające na oczy. Mając wlepiony wzrok w podłogę wyglądała jak ofiara. Jakbym to ja mówiła jej jakieś bolesne słowa. A to nie powinno tak wyglądać. To ona wbiła mi nóż w plecy, a teraz wyglądała jak ofiara nad którą się znęcam. Zdenerwowało mnie to, ona zawsze grała poszkodowaną, czy to po kłótni z ojcem, awanturze w pracy, czy wojnie ze mną i z bratem o porządek w pokoju. Wtedy zawsze udawało jej się na mnie wywrzeć poczucie winy i to zawsze czy ja, czy ojciec, czy ktokolwiek inny, to inni przepraszali ją za uniesienie głosu. Ale dziś przez to poczułam w sercu dziwny ścisk gniewu. 
- Przestań w końcu i mów! - nieświadomie podniosłam głos, przez co rodzicielka skuliła się jeszcze bardziej. Miałam ochotę teraz wstać i wyjść trzaskając drzwiami. Ale dobrze wiedziałam, że gdyby teraz się tak stało, to ona zaczęłaby płakać, ciocia przyleciałaby ją pocieszać a rano dostałabym kazanie na temat szacunku do starszych wygłoszonego przez moją opiekunkę. Czyli w skrócie, nie wskórałabym dosłownie nic.
- Dobrze, powiem wszystko - westchnęła, miętosząc w dłoniach skrawek swojego swetra. Nie odezwałam się, czekając cierpliwie na wyjaśnienia.
- Większości dowiedziałaś się przez telefon. Tak było naprawdę, twój ojciec po jego zniknięciu pocieszał mnie jak mógł, w końcu był moim najlepszym przyjacielem. Nawet nie wiem kiedy... Nie wiem kiedy... - głos zaczął jej drżeć. Gdy już się uspokoiła, zaczęła mówić dalej - Twój ojciec był i jest naprawdę wspaniałym człowiekiem. Ale to co czułam do tamtego faceta już nigdy się nie powtórzyło. Przy nim targały mną emocje, namiętność, miłość aż paliła mnie w środku. To nie znaczy, że nie kocham taty. Tylko przy nim nie czuję już tej gwałtowności, co szarpała moje serce. Kocham go jako przyjaciela. Ale to wystarczało, bym nie została samotną matką z małym brzdącem. Wiem, że podjęłam słuszną decyzję - westchnęła cicho - Potem narodził się Eric. Bałam się, że między wami będzie spora różnica w wyglądzie, ale to co zobaczyłam kompletnie zbiło mnie z tropu. Byliście wręcz identyczni, dalej nie wiem jak to możliwe ale do teraz wyglądacie jak bliźniaki - rodzicielka w końcu odgarnęła kosmyk włosów opadający na twarz i spojrzała na mnie wilgotnymi oczami - Oboje byliście śliczni. Jego spotkałam potem tylko raz, będąc z wami na zakupach w supermarkecie. Pamiętam, że byłaś wtedy taka niespokojna i co chwilę oddalałaś się od wózka. W końcu gdy odwróciłam się od jednej z półek, ciebie nie było. Eric nadal słodko gaworzył w wózku nie zdając sobie sprawy z tego co zaszło. Cała w nerwach biegałam po sklepie wołając cię, ale nigdzie nie mogłam się dopatrzeć tej twojej drobnej osóbki. W końcu podbiegłam zapłakana do jednego z ochroniarzy tłumacząc całą sytuację. Ale wtedy zza pleców usłyszałam twój głośny śmiech. Odwracając się spostrzegłam znajome, białe jak śnieg włosy. Był ubrany w elegancki garnitur i patrzył na ciebie z miłością w oczach, opowiadając coś. A ty, mały brzdąc w dwóch kucykach i niebieskiej sukience uśmiechałaś się patrząc na niego w zachwycie uwieszona na jego ramieniu. Byłam w takim szoku, że od razu podbiegłam do ciebie i zaczęłam tulić cię z całych sił. Zanim się spostrzegłam, jego już nie było - urwała, uśmiechając się lekko.
Więc jednak kiedyś spotkałam tatę! Mimo tego, że nie pamiętałam, był on obecny raz w moim życiu.
- A tata... Wie o tym? - spytałam, patrząc na nią badawczo.
- Jeszcze nie. Ale zamierzam mu w końcu powiedzieć. Jeśli będzie chciał się wyprowadzić, to będzie jego decyzja. Żałuję tylko, że skrzywdziłam takiego wspaniałego człowieka - po jej policzkach zaczęły płynąć łzy.
- Więc nic nie wiesz o tym człowieku? Skąd jest, gdzie może być? - nie zamierzałam oczywiście go szukać, ale wolałam wiedzieć dla formalności. Zresztą, mam wrażenie, że Wiktor dobrze wie, gdzie znajduje się nasz tatuś.
- Nie mam pojęcia córeczko - matka rozłożyła bezradnie ręce.
- A co z Wiktorem? Przecież tata musi wiedzieć, że miały być bliźniaki! - podniosłam głos, który lekko drżał.
- Pielęgniarki powiedziały mu, że zmarł.
- A jego ciało? Grób? Cokolwiek?
- Powiedziałam, że nie chcę o tym myśleć. W szpitalu oznajmili, że to szok poporodowy, ale ja wiedziałam swoje. Ten facet wrócił po to, co do niego należało i jeśli tata zacząłby się doszukiwać prawdy, to w końcu by na nią trafił. A tego nie chciałam - usłyszałam w głosie mamy twardy ton. Była tak zdesperowana nie chcąc by ojciec odkrył prawdę, że była zdolna porzucić jedno z bliźniąt. To jakiś chory koszmar! Moja matka? Taka nieczuła? Okazuje się, że żyłam pod jednym dachem z kimś, kogo obchodził tylko własny interes. Już nic więcej nie chciałam wiedzieć. 
- Już wszystko sobie wyjaśniłyśmy. Sądzę, że powinnaś wracać do domu - wstałam z kanapy rzucając jej twarde spojrzenie. 
- Ale córuś, teraz nie mogę... - strach w jej oczach był autentyczny.
- Więc ja dzisiaj przenocuję u Lysandra - rzuciłam krótko i wybiegłam do pokoju szybko zbierając najpotrzebniejsze rzeczy. Pod powiekami czułam już pierwsze, palące łzy. Z prędkością światła, zbiegłam na dół i wyszłam na zewnątrz. Oddychając z ulgą, zaczęłam szybko iść w stronę domu białowłosego. Mroźne powietrze mocno szczypało mnie po mokrych policzkach. Mimo wszystko, nie zatrzymywałam się.